73. Todo plastico, czyli dylematy pielgrzyma


- Todo plastico! No se puede dormir! / Wszystko plastikowe! Nie da się spać! – jęczał głośno Pablo, chudy rowerzysta z Sewilli, wygładzając flizelinowe prześcieradło na swoim łóżku. Przez całą noc się wiercił. Kładł się i wstawał. Wychodził z pokoju i wracał. Jęczał, sapał, stękał. Ale rzeczywiście, trudno było spać w tych warunkach. Po upalnym dniu, nastała ciepła, parna noc. Materace na łóżkach były pokryte ceratowymi osłonami, a cienkie, flizelinowe prześcieradła nie chroniły przed przyklejaniem się do nich. Cóż, na Camino też zagościła sztuczność.


Świat jest pełen sztuczności. Sztuczne smaki, zapachy, dźwięki, tekstury, tkaniny. Sztuczne światło, powietrze, kamienie, płomień, trawa, woda. Sztuczne rzęsy, piersi, usta, zęby, włosy, paznokcie. Sztuczne uśmiechy i gesty. Sztuczna gościnność, piękno, prawda, miłość.

I tylko z głębi duszy wychyla się czasem tęsknota za tym, co prawdziwe i szlachetne. W rzeczach, w przyrodzie, w ludziach. Jedwabne prześcieradło na upalne noce. Lniana sukienka na gorące dni. Wełniana chusta na zimowe wieczory. Drewniana podłoga i ławka w ogrodzie. Łóżko ze świeżą pościelą. Drzewa za oknem. Cisza. Kwiaty w ogrodzie. Nagrzana słońcem trawa. Przestrzeń. Szemrząca rzeka. Szumiący las. Szklana butelka. Gliniany dzbanek. Batystowa chusteczka do nosa. Twaróg mokry od serwatki. Chleb, którym można się najeść. Woda bez chloru. Szczery uśmiech. Ciepłe spojrzenie. Dobre słowo. Pomocny gest.


Szłyśmy ścieżką pośród wyschniętych traw. Prostą i pustą aż po horyzont. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się mężczyzna w niebieskim tiszercie. Mijał nas szybkim krokiem.
– En un momento habrá una curva. Id a la izquierda! / Za chwilę będzie zakręt. Idźcie w lewo.
Dalej droga prowadziła wzdłuż szosy. Minęłyśmy krzyż z napisem: „Amar es vivir la existencia desde el corazón del otro./ Kochać to kierować swym życiem z serca drugiego człowieka”. I tablicę, która oznajmiała, że do Santiago zostało jeszcze trzysta siedemdziesiąt siedem kilometrów. I wtedy znowu pojawił się nasz Angel Guarda w niebieskim t-shircie.
- ¡Girad a la derecha! Detrás del polo./ Skręćcie w prawo! Za słupem. – zawołał, wskazując ręką słup kilometrowy. – Yo ando mucho. / Dużo chodzę. – wyjaśnił swoją powtarzającą się obecność na naszej drodze.

Weszłyśmy do Roales del Pan. W ten niedzielny poranek na wiejskiej drodze nie było nikogo. Minęłyśmy ogródek pełen dziwnych rzeźb: od Czerwonego Kapturka, wilczycy z Romulusem i Remusem, pawi, orłów, pielgrzymów, po świętego Jerzego na koniu, Adama i Ewę i Świętą Rodzinę.
– ¿Quieres una magdalena? / Chcesz babeczkę? – zapytała starsza pani w kuchennym fartuchu, wyłaniając się zza któregoś domu. Uchyliła nieco reklamówkę i przysunęła w moją stronę. Z wnętrza wydobył się nęcący zapach świeżego ciasta.
- ¡Todavía está caliente! / Jeszcze gorąca! – zawołałam, zaciągając się słodkim zapachem. - Con mucho gusto! Gracias! / Z przyjemnością! Dziękuję!
- ¿Quieres otra para tu compañera? / Chcesz drugą dla twojej towarzyszki? – zapytała, widząc nadchodzącą Monikę.
- Si, quiero. Gracias! Que tenga un buen dia! / Tak, chcę. Dziękuję. Miłego dnia!

Szłyśmy dalej polnymi drogami, pośród pól spalonych słońcem. Monika w turbanie z pasiastej pieluchy, polarze i długich spodniach. Szła wolno. Noga za nogą. Ucho bolało ją coraz bardziej.
Daleko na horyzoncie pojawiły się owce. Było ich coraz więcej i więcej. Na czele kroczył pies z dumnie podniesionym ogonem. Owce ze spuszczonymi głowami dreptały za nim w stadnym szyku. Stanęłyśmy na rozwidleniu dróg, czekając aż całe stado przejdzie. Na końcu szedł pasterz. Niemłody, o wysmaganej słońcem twarzy, w wysłużonym kapeluszu.
- Para beber./ Do wodopoju. – skomentował, po czym przyjrzał nam się bacznie. - Madre e hija?/ Matka i córka? – zapytał.
- Si – przytaknęłyśmy zgodnie, nieco jednak zdziwione, bo w naszym przypadku podobieństwo zbyt łatwo nie rzuca się w oczy.
- ¡Pero tu eres pequeña y joven es aaaalta!/ Ale ty jesteś malutka, a młoda jest wysoooooka! – roześmiał się szczerze. A my z nim. Był niewiele wyższy ode mnie.

Po wielu kilometrach tej drogi wreszcie ukazał się biały budynek. Montamarta majaczyła w oddali.
– Takie schronisko pośrodku niczego.  – skomentowała Andrea, którą poznałyśmy w Zamorze. Usiadłam na ławce, patrząc na wysokie trawy, drzewa i sznurki z bielizną, powiewającą na wietrze. Monika spała, a ja doklejałam kolejne drobiny dobra do kuli, którą udało mi się utoczyć do tej pory.
- Idę z nimi, - powiedziała Andrea, wskazując na dwóch Hiszpanów, odpoczywających w cieniu drzew -  bo razem można więcej. Jesteśmy jak koledzy z klasy. – roześmiała się - W dodatku oni są tacy zdeterminowani! Wciąż idą. Pęcherze, naciągnięte ścięgna, bolące stopy i barki. To wszystko nic. Byle do przodu!
Czuło się między nimi więź, jaką tworzą ludzie, żeby wspólnie dotrzeć do odległego celu. Mieli za sobą sześćset kilometrów z Sewilli, a do pokonania jeszcze prawie czterysta. Nie było czasu na użalanie się. Ani na rywalizację. Wspierali się. Szli noga w nogę. Gromadzili siły, żeby nie opóźniać marszu pozostałych.

- ¿A dónde vais hoy? / Dokąd dzisiaj idziecie? – zapytał delikatnym głosem Jesus, z troską spoglądając na mnie znad okularów. Wiedział, że Monika nie czuje się dobrze. Próbował wcześniej znaleźć na to jakiś pielgrzymi sposób.
-Ella esta flaca. – odparłam, bo takie tłumaczenie słowa „słaba” znalazłam w słowniku. Przyjrzał mi się z leciutkim rozbawieniem, próbując zrozumieć, co miałam na myśli. Ale odpowiedział ze współczuciem: - Si, ella esta débil. / Tak, ona jest słaba. - (Tym razem to ja o mało nie parsknęłam śmiechem.) - ¡Id despacio! ¡Y descansad mucho! / Idźcie powoli! I dużo odpoczywajcie!

- ¿Qué camino a Villanueva de las Peras? / Którędy do Villanueva de las Peras? – zapytałam przechodzącego starszego pana. Nazwa miejscowości w wolnym tłumaczeniu oznaczała „Nowa willa pełna gruszek”.
- …. que no es nueva y no tiene peras./ … która nie jest nowa i nie ma w niej gruszek. – zaśmiał się. –Pójdę z wami na koniec Tabara i pokażę drogę. Chodzę tam do sklepu. – Szedł powoli, ciągnąc za sobą wózek na zakupy. W sandałach, skarpetkach podciągniętych wysoko, kraciastych spodniach do kolan i czerwonej koszulce polo.  – Chodzę sam, bo moja żona nie ma nogi. Ma protezę, ale daleko w niej nie może chodzić. Tyle, co po domu. Pracowała we Francji i miała wypadek. Ech! …. Życie nie jest łatwe. – westchnął ciężko i poprawił słomkowy kapelusz. Chwilę szliśmy w milczeniu. Nagle się ożywił. – Powiem ci wiersz. Bardzo znanego poety. Jorge Luis Borges „Do przyjaciela”.
Recytował z przejęciem. Miał ciepły, niski, głęboki tembr głosu. (Pewnie kiedyś zdobywał nim serca niewieście.) Mówił głośno i z emfazą, szeroko przy tym gestykulując. Rozumiałam tylko pojedyncze słowa. Była tam mowa o problemach życiowych i dzieleniu ich ze sobą, wspieraniu się w potrzebie, przeszłości i przyszłości, przyjaźni i miłości. Zakończył, gdy zatrzymaliśmy się przed sklepem. Stał naprzeciwko mnie i uśmiechał się szeroko.
- ¡Qué hermoso poema! / Jaki piękny wiersz! – zawołałam, bijąc brawo - Muchas gracias, Manolo. Buena suerte! / Dziękuję bardzo, Manolo. Powodzenia!


Świat jest pełen dobrych, szlachetnych ludzi. To spostrzeżenie pozwala mi patrzeć z nadzieją w przyszłość. Zwłaszcza, że ich świadomość sięga coraz dalej. Obejmuje coraz więcej problemów, obszarów, aspektów życia na ziemi.

- Uszyłam woreczki ze starych firanek i resztek bawełny. Chodzę z nimi na zakupy, żeby nie brać foliówek. – powiedziała Ewa, pokazując mi dużą torbę pełną różnych opakowań. – Jeżdżę tramwajem do sklepu, gdzie mogę kupić wszystko na wagę: mąki, kasze, orzechy, warzywa. Więcej z tym zachodu niż z zejściem w kapciach do pobliskiej Żabki. Ale wiem, że to ma sens.

- Przeprowadziliśmy się na wieś. Nie mamy samochodu. Wszędzie chodzimy pieszo albo jeździmy rowerami. – wyliczała Dorota, która od paru lat mieszka z mężem i synkiem w Beskidzie Niskim –Uprawiamy wiele warzyw. Robimy przetwory na zimę. Zbudowaliśmy szklarnię i piwniczkę.- spojrzała na mnie uważniej i dodała: - Wiesz, kiedyś zachwycały mnie podróże. Ale teraz rozumiem, że za loty samolotami płacimy ogromnym zanieczyszczeniem powietrza. I już nie latam. Zamieniłam podróże na fascynację tym, co dookoła. Wystarczy mi tego na wiele lat.

- Zacząłem dojadać do końca – powiedział Boguś, nabijając na widelec kolejne kawałki carpaccio z pieczonych buraków. -  W moim domu rodzinnym należało trochę zostawić. Że to niby bardziej elegancko. Ale teraz uważam, że jednak bardziej świadomie jest zjadać wszystko i nie wyrzucać jedzenia. – Żuł powoli, ciesząc się każdym kęsem. – I nie jem już mięsa, choć byłem jego smakoszem. Ale hodowla to olbrzymie zanieczyszczenia i strasznie duże zużycie wody. A w sumie życie bez mięsa jest całkiem ciekawe. I nadal bardzo smaczne!

- Wzięłam psa ze schroniska. - zwierzyła się Weronika - Chciałam mu podarować dobrą starość. Chodziliśmy na spacery. Miał swoje legowisko i miskę pełną jedzenia. Chyba był u mnie szczęśliwy.

- Moja mama mówi czasem „Kup sobie nową kurtkę, synku. Dam ci pieniądze.” – powiedział Darek, mój nauczyciel hiszpańskiego, stojąc w dresie w przedpokoju. - Ale po co mi nowa kurtka? Kupuję używane. Przecież ktoś to już raz wyprodukował i wciąż jest dobre. Po co wyrzucać? Wiadomo, że moda jest tylko po to, żeby nakręcać produkcję. Podążając za modą, byłbym nieetyczny. Zawsze coś się w życiu wybiera.

Wyklejałam ze starych reklamówek osłonę na ściany w łazience. Przed malowaniem. „Żeby żyć ekologicznie, trzeba mieć dużo czasu. I umieć przeorganizować życie. Nie da się być wygodnym. Trudno być eleganckim.” Z kuchni pachniały duszone warzywa."Lubię być wegetarianką! A nawet weganką często mi się udaje."


Dylematy współczesnego pielgrzyma to już nie pytania: jak nie zabłądzić? co jeść? gdzie spać? jak nie dać się rozszarpać dzikim zwierzętom? jak nie zarazić się śmiertelną chorobą? To wszystko już zorganizowano, ułatwiono, zabezpieczono. Dzisiejsze pytania, które warto sobie zadać, brzmią raczej: jak przejść tę drogę najbardziej uważnie? jak nie zrobić krzywdy ludziom, przyrodzie, światu? jak nie zostawiać po sobie śladów w postaci hałdy śmieci, zanieczyszczenia wody, powietrza, ziemi, czyjegoś żalu, gniewu, rozpaczy? I jak, mimo wielu ograniczeń, czerpać z tej drogi radość? A może nawet czerpać radość z ograniczeń? Bo Camino jest radością (podobnie jak życie). Ważne tylko, żeby było przemierzane z rozwagą. Z troską o to, co dookoła. Żeby dać światu szansę na trwanie w jak najlepszej kondycji.


- ¿A dónde vais mañana? / Dokąd zmierzacie jutro? – zapytał Rodrigo, gdy przygotowywaliśmy kolację w schronisku w Lubian.
- A Madrid – odpowiedziałam ze smutkiem, bo kończyłyśmy już naszą wędrówkę.
- Buena etapa! Muy larga! / Dobry etap! Bardzo długi! - podsumował, śmiejąc się.
"Na szczęście to jeszcze nie koniec. – pomyślałam z ulgą – Camino zawsze ma jakiś ciąg dalszy."



Komentarze

Popularne posty