70. Via de la Plata, czyli o niewiadomym


- Dokąd się wybierzesz na kolejne Camino?  Które to już? Ósme? – Iza zarzuciła mnie pytaniami. Siedziałyśmy na trawie w parku w Santiago de Compostela. Parę godzin wcześniej zakończyłyśmy nasze Camino 2017: ona – Francés, ja - Primitivo. Wciąż byłam zanurzona w tamtej Drodze. Czas na marzenia i plany jeszcze nie nadszedł.
- Nie wiem. – odparłam, odganiając natrętną muchę, która krążyła nade mną od dłuższej chwili – Nie mam ustalonego planu. Działam dość spontanicznie. Nowy cel z pewnością gdzieś się już pojawił na tym Camino. Ale jeszcze dokładnie go nie rozpoznałam. Pewnie musi dojrzeć w ukryciu. – machałam ręką raz po raz. Mucha wciąż dawała mi się we znaki. - A ty? Co będzie robić pani menadżer, chwilowo bezrobotna?
- Pewnie będę szukać pracy, bo przecież z czegoś trzeba żyć. Pojadę do rodziców pod Rzeszów. Warszawskie mieszkanie chwilowo wynajęte, bo i tak nie dam rady go utrzymać. A na moim stanowisku pracy szuka się przynajmniej osiem miesięcy. Ale wcale nie wiem, czy bardzo tęsknię za powrotem. Bo widzisz, znowu będę szefową. Będę ubierać się w ekskluzywnych sklepach, latać klasą biznes, nocować w pięciogwiazdkowych hotelach i jadać w luksusowych restauracjach. I wciąż będę sama. Mężczyźni traktują mnie co najwyżej jak kumpelę. – powiedziała ze smutkiem. - Żaden nie odważa się na więcej. – dodała nieco głośniej. Tuż obok nas, parkową alejką przeszła grupka Hiszpanów, prowadząc bardzo ożywioną dyskusję.
- Hm, chyba trudno umawiać się z kobietą, która jest świetnym specjalistą w dziedzinie uznawanej za męską, daje radę z wieloma sprawami w życiu (a nawet wspiera innych) i na dodatek zarabia na tyle dużo, żeby nie było jej czym zaimponować.
- Tak, pewnie o to chodzi. Nawet, jeśli wciąż pozostaję kobietą z wieloma tęsknotami w środku.
- Może zbyt niezależną? Samowystarczalną? Zbyt perfekcyjną? To nie zachęca. Raczej przeraża. - spojrzałam na nią. Piękna, wykształcona, o ugruntowanej pozycji zawodowej, znająca swoją wartość, niestrudzona w dźwiganiu różnych problemów na swoich barkach, samodzielna aż do bólu. Nie-księżniczka, nie-mimoza, nie-paprotka. Chyba nie w niej tkwił problem. Więc gdzie? Nie jestem ekspertem, ale jakoś mnie to od dawna uwiera. - Widzisz, trzeba być wystarczająco silnym i mądrym, żeby docenić siłę i mądrość drugiego człowieka.



Wystawiałam faktury za kursy. I zaświadczenia. To jest ta część mojej pracy, której nie lubię. Mogę uczyć, wymyślać metody, przygotowywać materiały, analizować wypowiedzi migowe w poszukiwaniu nowych znaków, związków frazeologicznych, wariantów regionalnych. Ale cała organizacyjna reszta bardzo mnie męczy. Był ostatni tydzień czerwca. Zazwyczaj o tej porze roku miałam już pomysł na Camino i kupione bilety. Tym razem jednak nie.
- Mamo, czy ty już postanowiłaś, że będziesz wędrować sama? – spytała Monika, stając w drzwiach pokoju. Spojrzałam na nią znad faktur nieco zamglonym wzrokiem. - Czy nie miałabyś nic przeciwko temu, żebyśmy tym razem poszły razem?
Czy lubię chodzić sama? Jasne, że lubię. Bo nie muszę się do nikogo dopasowywać. A mam taki problem, że za bardzo się dopasowuję. Schodzę z drogi, ustępuję miejsca, rezygnuję ze swoich potrzeb, pozwalam zawłaszczać moją przestrzeń. Nie stawiam granic albo zbyt mocno je przesuwam w moją stronę. I w końcu zaczynam się dusić. Robię się drażliwa albo mdła. Dlatego lubię chodzić sama. Ale…. jeśli jest ktoś, kto chce iść ze mną, to nie odmawiam. Bo przecież to znaczy, że zostałam wybrana.
- Tak, lubię wędrować sama. To jest mój czas. Ale skoro chcesz iść ze mną, to chodźmy. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć.
- A czy możesz wybrać taką drogę, żeby było mało ludzi,… morze,… cisza,… spokój?
- W sierpniu? Tego się chyba nie da pogodzić. Wybierzmy priorytet. Mało ludzi? Coś znajdę.



Na kolorowej kanapie obok nas siedziała grupa młodych ludzi. Rozmawiali bardzo głośno. To nie było dobre miejsce na intymne rozmowy. Ale, jeśli bywają gdzieś dobre miejsca, to ważne tematy rzadko chcą na nie poczekać. Wynurzają się znienacka, a pominięte, mogą już nigdy nie powrócić. Tym razem, w zbyt wesołym otoczeniu, rozmowa o trudnych relacjach, wydawała się jakimś zgrzytem. Ale przecież przynosiła ulgę.
- I już nie szukam nikogo. – zakończyłam, widząc pytający wzrok Ani.
- Właśnie miałam Cię zapytać, czy teraz jesteś z kimś. -  uśmiechnęła się, dolewając z czajniczka trochę herbaty - Ale może ty po prostu znalazłaś sposób, żeby być szczęśliwa sama ze sobą? To się wielu ludziom wydaje niemożliwe. Dlatego wciąż szukają kogoś do pary.
- Ja nie szukam. To zbyt skomplikowane. Zresztą, nie mam czasu. Wciąż jestem czymś zajęta. Przecież tyle jest ciekawych rzeczy do zrobienia! Poza tym, wokół mnie same kobiety i dzieci. Więc jak miałabym go spotkać? Chyba musiałby wylądować ze spadochronem w moim ogródku. – wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Jesteś szczęśliwa?
- Jestem. Znalazłam sposób na bycie szczęśliwą. Lubię siebie. Gdy zostałam sama, odkryłam w sobie wiele zakamarków, które trzeba było wysprzątać, a inne tylko doświetlić. I wtedy wyłoniły się różne piękne szczegóły, o których wcześniej nie miałam pojęcia. I tak mnie te zmiany cieszą! – prawie wykrzyknęłam - Otworzyłam się też na ludzi. Łatwiej się zaprzyjaźniam. Doceniam ich wewnętrzne piękno i dzielę się moim. A oni otaczają mnie swoim ciepłem. Po latach toksycznych relacji, ograniczających dostęp do świata, to zupełnie nowa jakość w moim życiu.



„Co słychać?” – spytała Jola na czacie. Był jesienny wieczór, a może tylko popołudnie. Sobotnie, zaciszne, domowe. Taka chwila dnia, kiedy czas wydaje się płynąć nieco wolniej.
„Monika piecze mufinki. Piecze i śpiewa. – odparłam, wsłuchując się w odgłosy domu.- Taka zwyczajna, codzienna radość.”
„Dom pachnący ciastem to jest coś!” – prawie usłyszałam jej głos pełen zachwytu.
„Prawda! Zwłaszcza, jeśli przez długi czas dla tego domu nie było to oczywistością.”


Camino nauczyło mnie obserwowania życia z marginesu. Bo pielgrzym rzadko bywa w centrum wydarzeń. Nie jest bogatym, ważnym gościem, którego wszyscy obskakują. Raczej przysiada z boku pod drzewem ze swoim kawałkiem chleba. I patrzy. I, jeśli patrzy uważnie, to wiele zobaczy i zrozumie. Jeśli powstrzyma się od oceny i z życzliwością przyjrzy sytuacjom, to ujrzy świat, jakiego by się nawet nie spodziewał po bezdrożach, dokąd zaprowadziły go znaki.
Camino uczy oderwania się od przyzwyczajeń, zmniejszania wymagań i potrzeb, doceniania rzeczy podstawowych (wszystkiego, co dostępne za darmo, a bez czego żyć się nie da). I wdzięczności.
Dlatego, patrząc na swoje życie, nie myślę, że mam za mało. To, co jest, wystarczy. Nie myślę też, że może mnie spotkać coś złego. Mam głębokie poczucie, że świat jest dobry i nie czyha na mnie. Raczej mnie wspiera, pomaga, spogląda na mnie przyjaźnie.



Wyjrzałam przez okno. Na starych bukszpanach, które przycięłam prawie do pnia po inwazji zielonych gąsienic, pojawiły się nowe listki. Cięłam je w wolnych chwilach, przez dwa tygodnie. Wyglądały teraz wytwornie: jak drzewka bonzai. Gdyby nie chorowały, byłyby nadal wielkimi, starymi bukszpanami, bez wyrazu.
Wrzuciłam do szklanki gałązkę mięty i zalałam wodą. W telefonie brzmiał radośnie głos Ewy:
- Mamuś, więc jednak odchodzisz ze szkoły? – zapytała - Mówiłaś, że się zastanawiasz.
- Tak było. I wciąż czekałam na zmiany. – odparłam, nadal się nad czymś zastanawiając - Ale bez mojego ruchu, one nie nadejdą. – Podniosłam szklankę do ust. Poczułam orzeźwiający, miętowy aromat. - Powiedziałaś, że trzeba zamknąć stare, żeby zrobić miejsce na nowe. Przyznałam ci rację. Więc odchodzę.
- To bardzo się cieszę! Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.



Szukałam trasy Camino, gdzie będzie mało ludzi. W czasie europejskich wakacji raczej takie nie istnieją. Zwłaszcza odkąd pielgrzymowanie zrobiło się tak bardzo popularne. Pozostaje chyba tylko Via de la Plata. Tam jest teraz tak gorąco, że nikt rozsądny się nie wybiera. Planowałam przejść ją kiedyś jesienią, żeby nie było upału. Ale, jeśli pojedziemy tam w lipcu, to nie będzie tłumów na trasie, wyścigu do schronisk, przymusowych pobudek o czwartej, gdy ranne ptaszki zaczynają się pakować, zbiorowego chrapania, kolejek do kuchni i łazienki. Prawie same plusy. Najpierw Sewilla, choć na parę chwil. Od dawna jest na liście moich marzeń podróżniczych. Sama nazwa brzmi tak egzotycznie! A poza tym Alcazar, piękny pałac, gdzie myśl europejska przeplata się z arabską. I największa gotycka katedra w Europie. A potem Salamanka, skąd wyruszymy na Camino. Z albergue obok romantycznego ogrodu Kaliksta i Melibei. (Byłam tam rok temu, przed Camino Primitivo. Zawsze tak jest na moich drogach, że następna pojawia się jako znak w trakcie poprzedniej.)



- Co będziesz teraz robić? – zapytała Eliza - Jesteś już wolna. Aż ci zazdroszczę!
- Nie całkiem wolna. Przecież jesienią i zimą muszę popracować. Ale mam jeszcze tak wiele marzeń. Chciałabym odwiedzić wiele miejsc. Spotykać ludzi. Zaglądać do ich domów i ogrodów. Cieszyć się ich radościami. Podziwiać ich pomysłowość i smak. Rozmawiać po hiszpańsku, angielsku, rosyjsku (chyba jednak nie po niemiecku). Wąchać przyprawy, zioła, kwiaty. I ziemię – nagrzaną słońcem albo odpoczywającą po deszczu. Gotować pyszne jedzenie w różnych zakątkach świata. Pić wodę, która w każdym miejscu smakuje inaczej. Wygrzewać się na plażach, moczyć nogi i zbierać muszle. Nosić hipisowskie sukienki. Śpiewać i tańczyć.
- Nooooo, nieźle! Ruszaj zatem. Szczęśliwej Drogi! I pisz o wszystkim. Też chcę tam być. Z tobą.




Komentarze

Popularne posty