67. Andrea, czyli o męstwie

- Coś nie tak ze znakami? – zapytał mijający mnie mężczyzna, gdy robiłam zdjęcie żółtej strzałce na ścianie domu.
- Wszystko w porządku. Tylko ten dom stoi na zakręcie. Można w tym miejscu zgubić drogę. Ktoś to przewidział i namalował tu specjalną strzałkę. Fluorescencyjną. Jest widoczna także  przed świtem i po zmroku. Zapisuję różne momenty ludzkiej życzliwości. W pamięci i na zdjęciach. Fotele i ławeczki tuż przy ścieżce, z napisem „Pielgrzymie, odpocznij”. Kosze z owocami, dzbanki z wodą, wystawione przed domami. Opatrzone życzeniami „Dobrej Drogi”.
Kuśtykał obok mnie, wspierając się na masywnym kosturze. Pomyślałam, że pewnie, gdyby nie kontuzja, przemknąłby obok, nawet mnie nie zauważając.
- Widziałem cię wczoraj nad jeziorem przed Sobrado. Odpoczywałaś w pięknych okolicznościach przyrody. Aha, nie przedstawiłem się. Jestem Andrea. Andrea Ferrari – dorzucił śmiejąc się.
- Miło cię poznać, Andrea Ferrari. Zatem jesteś milionerem i idziesz tutaj, żeby zobaczyć życie zwykłych ludzi?
- Niestety, żeby być milionerem musiałbym nazywać się Lamborghini. Jestem zwykłym księgowym. – roześmiał się i dodał - Wiesz, we Włoszech Andrea to imię nadawane chłopcom. Ale w Hiszpanii to żeńskie imię. Gdy tutaj, na Camino, rezerwuję łóżko, często umieszczają mnie w pokoju dla kobiet.
- Rzeczywiście, przedwczoraj rozmawiałam z bardzo miłą Hiszpanką o imieniu Andrea. Nawet pożyczyła mi karimatę, bo spałam w polideportivo, a ona w schronisku.
- Aνδρειος (andreios), to greckie słowo. – wyjaśniał niestrudzony - Znaczy tyle, co mężny, nieustraszony, dzielny. Ja sobie to tłumaczę w ten sposób, że nie muszę być bohaterem, ale mam iść przez życie pomimo wszystko. Mam się nie poddawać.
- No, to powiem ci, że takie imię to spore wyzwanie.
- Czym się zajmujesz?
- Jestem nauczycielką i tłumaczką.
- Uczysz w szkole?
- Też. Ale szczerze mówiąc, szkoły nie lubię. Choć lubię uczyć. Uważam, że ta formuła szkoły, którą mamy w tej chwili, już się skończyła. Nie ma sensu. Jest za bardzo skostniała.
- Ale szkoła jest potrzebna. Rodziny są coraz mniejsze, więc to szkoła powinna uczyć dzieci relacji, kontaktu z drugim człowiekiem.
- Gdyby uczyła, to tak. Ale nie ma w niej miejsca na relacje. Coraz więcej biurokracji. Za dużo różnych „musisz”. Musisz sprawdzić obecność, wpisać temat do dziennika, oceniać systematycznie, zrealizować program (temat po temacie, z każdego cię rozliczą), utrzymać dyscyplinę, zadać zadanie, sprawdzić zeszyty. Klasy, ławki, podręczniki, wyznaczony czas lekcji  – to wszystko właściwie zabija nauczanie, a wychowywanie z pewnością. Niezmiernie trudno, pośród tego zamieszania, znaleźć miejsce na kontakt osobowy nauczyciela z uczniem. To bardzo zubaża szkołę. I nas wszystkich.

Szliśmy chwilę w milczeniu. Moje myśli krążyły od Korczaka do Montessori, od szkół waldorfskich do demokratycznych. Chciałam kiedyś taką szkołę poprowadzić. Właśnie taką, o jakiej marzył Andrea.
- Widzisz, tutaj sobie idziemy i gawędzimy. Tak całkiem na luzie. Od niechcenia. A jak wiele możemy się nauczyć od siebie nawzajem! Bo nie ma planu, harmonogramu, przymusu. Możemy iść razem albo nie. Możemy wybrać temat rozmowy. Jest pięknie dookoła. Nikt nas nie pośpiesza. O to chodzi w uczeniu się. O wolność. W szkole jej nie ma. Żadna ze stron nie jest wolna. Nie ma miejsca na twórczość. Na swobodną eksplorację. Na zachwyt. A jeśli nie ma zachwytu, to niczego się nie nauczysz.

Usiedliśmy w przydrożnym barze. Było upalne południe. Piliśmy sok pomarańczowy z lodem. Skąd się w takiej scenerii wzięły rozmowy o wojnie? Nie wiadomo. Widocznie ten temat drzemie gdzieś podskórnie. Jako wspomnienie zasłyszanych historii. Jako obawa.  Jako przestroga. Jako asumpt do poznawania świata i czynienia go miejscem przyjaznym.
- Powinniśmy opowiadać dzieciom o biedzie i wojnie. – powiedział z przekonaniem Andrea - To bardzo ważne doświadczenie naszych przodków. Ale mojemu pokoleniu trudno o tym mówić w sposób rzetelny, wiarygodny, bo to nie nasze doświadczenie. I nawet nie znamy już ludzi, którzy je przeżyli. Wy jeszcze mieliście szansę wysłuchać opowieści naocznych świadków.

(- Masz bohatera wojennego w swojej rodzinie. To niesamowite! – zawołała z wyraźnym podziwem Barbra, wysłuchawszy opowieści o dziadku, który zginął w Oświęcimiu.
- Nigdy tak na to nie patrzyłam. Wolałabym, żeby przeżył. Moja rodzina byłaby wtedy inna. Nie musielibyśmy mierzyć się z tyloma bolesnymi doświadczeniami, które ciągną się za nami, wciąż nieprzepracowane.)

- Twoja babcia była bardzo dzielna! – podsumował moją opowieść Andrea. 
- Tak, czasem zastanawiam się, jak w ogóle miała siłę, żeby sama wychować czwórkę dzieci. Bez domu. Bez pieniędzy. Skąd wzięła odwagę, żeby się podnieść i żyć dalej?
( - Przecież ty zrobiłaś to samo, co twoja babcia. – powiedziała Barbra - Zbudowałaś wszystko od początku. Na zgliszczach.
- Ale nie było wojny.
- Była. Tyle, że nie światowa, tylko twoja prywatna. Wcale nie mniejsza od tamtej.)


- Wiesz o czym była inscenizacja? – zapytałam Danyła po apelu szkolnym w okolicach jedenastego listopada.
- O войне.
- Tak, o wojnie. I o odzyskaniu wolności. Prawie sto lat temu. Polska przez ponad sto lat była pod zaborami. A przez wiele lat w ogóle nie było jej na mapie Europy. I Polacy wciąż walczyli, żeby odzyskać swój kraj. Taką mamy historię. Trudną. Ciągle wojny i wojny.
- A Голодомор у вас был?
- A co to takiego? – próbowałam zrozumieć wypowiedziane słowo. – Głód? Ludzie umierali z głodu?
Pokiwał głową.
- Nie, takiego głodu, jak na Ukrainie, nie było. – spojrzałam na niego. Siedział skulony. - Czy ktoś z twojej rodziny pamięta ten głód? Opowiadał ci o tym?
- Прадїд.
- Pradziadek pamiętał Hołodomor?
Pokiwał głową.
- У річницю голодомору в школі завжди була зустріч, і ми згадували про це. / W rocznicę głodu w szkole zawsze był apel i rozmawialiśmy o tym.
- Rozmawialiście o tym w szkole?  (Boże, jakie to trudne! Przecież tam umarło siedem milionów ludzi. Głód tak zmieniał ludzką psychikę, że dochodziło do kanibalizmu. Za zebranie kilku kłosów zboża z pola kołchozowego karano śmiercią albo zesłaniem do łagru. Jak rozmawiać z dziećmi o takim upodleniu?) - Widzisz i wy i my mamy takie smutne sprawy, trudne, które chcemy przekazać dzieciom. Żeby pamiętały. Żeby ta historia nigdy więcej się nie powtórzyła.



- Musisz już iść, - powiedziałam do Andrei, gdy zatrzymaliśmy się na rozstaju dróg. Dalej każde z nas miało iść w inną stronę. - Masz jeszcze kilkanaście kilometrów.
- Wiem. Ale jakoś trudno mi odejść. Dziękuję ci za takie miłe spotkanie. Jak to dobrze, że moja noga dzisiaj odmówiła szybkiego marszu. Ominęłoby mnie tyle ciekawych tematów.
- Idź już, Andrea Ferrari. I zostań w końcu milionerem. – zażartowałam, żeby odpędzić smutek towarzyszący rozstaniu.
- Cóż, musiałbym zmienić nazwisko. Ale wystarczy mi to, co mam. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
- Pozdrów swoją żonę. I przyjdź z nią tutaj. Koniecznie!
- A ty pozdrów swoją córkę, która chce studiować za granicą. I … - zawahał się przez chwilę, jakby wyjmował z zanadrza coś bardzo cennego i nie chciał tego upuścić - ... wiesz, co jest w tobie najbardziej fascynujące? Że masz odwagę być sobą. Może w ogóle na tym polega prawdziwe męstwo, żeby zmierzyć się z samym sobą? – zapytał, a potem, śmiejąc się, dorzucił: - Powinnaś mieć na imię Andrea.




Komentarze

  1. Wiesz Beato, myślę, że to świetny pomysł na dokumentowanie dobrych rzeczy (muszę, chcę to robić). Dobro jest dla wieku mało interesujące, co widać po wiadomościach przedstawianych w różnych programach informacyjnych. Zbrodnie, kataklizmy, oszustwa - to tematy którymi się ekscytujemy. A tych dobrych jak na lekarstwo.
    Od przeszło półtora roku nie mam telewizji i dobrze mi z tym (nie mówię, że na zawsze ).
    Tak.. sięgam pamięcią do mojego francuskiego camino i przypominam sobie sytuacje , które mogłam w jakiś sposób uwiecznić np. chłopaka, który podzielił się ze mną jedzeniem, pracownika albergi, który (z powodu braku miejsc) przenocował mnie u siebie w domu,Hiszpana, który serdecznie ucałował mnie, bo pochwaliłam zaopatrzenie w jego sklepie, napis na płocie "Anna from Poland thank you very" much po tym jak nakarmiłam głodne koty ostatnią puszką tuńczyka, Amerykanki, które dały mi tabletki przeciwbólowe itd. itd..
    Sporo tych chwil zostało w pamięci, niektóre odeszły w niepamięć , a szkoda.
    Świetny pomysł, dziękuję :)
    Anna P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty