62. Ángel Guarda, czyli pozwolić się prowadzić

Spojrzałam przez okienko.  Zza chmur wyzierały pola, domy, zagajniki. „Świat jest taki ciekawy! A  poznawanie go to chyba największa przyjemność, jaką odkryłam w życiu. Niewcześnie ją odkryłam. Siedziała gdzieś przyczajona. Ale, gdy już ją odnalazłam, nie możemy się sobą nacieszyć.” Załoga pokładowa roznosiła napoje i przekąski. Młody mężczyzna tuż obok mnie z zaangażowaniem wystukiwał coś na klawiaturze laptopa. Lecieliśmy ponad chmurami, które na przemian to różowiały, to znów żółkły. „Siódme Camino… Jak będzie tym razem? Co się wydarzy? Kogo spotkam? Co zrozumiem? Czego doświadczę?” Siedziałam bez butów. W nowych skarpetkach z włókna bambusowego. W ulubionych kolorach: szarym i groszkowym. Nawiew przyjemnie schładzał mi głowę. Mój sąsiad wyjadał humus bułką z pojemnika. Czosnkowy zapach unosił się dookoła. „Właściwie tak dużo już wiem o Camino: o  zasadach, regułach, pielgrzymim duchu i o samej sobie, że chyba nic nie może mnie zaskoczyć?”


Do Oviedo dotarłam około ósmej wieczorem. Trzymając w ręku kartkę z wypisanymi nazwami ulic, którymi miałam dojść do schroniska, ruszyłam w drogę.
- Buenas tardes  – zagadnęłam starszego pana, bo nie znalazłam tabliczki z nazwą pierwszej ulicy. – ¿Donde hai la calle Juan del Rey? Lo siento, yo no hablo español bien. Sólo un poquito./ Gdzie jest ulica Juana del Rey? Niestety, nie mówię dobrze po hiszpańsku. Tylko troszkę.
Spojrzał na mnie i na moją kartkę. Przeczytał po kolei wszystkie nazwy ulic. Westchnął ciężko, a potem skinął ręką, żebym poszła za nim. Powędrowaliśmy przez miasto. Szur-szur, szur-szur człapał mój przewodnik w dziadziowych sandałach, co pewien czas spoglądając na duży zegarek na lewym nadgarstku. Szliśmy dobre pół godziny. Przy każdej zmianie ulicy, pokazywał jej nazwę na tabliczce i na mojej kartce, chcąc mnie upewnić, że wszystko jest w porządku.
- Esta aqui./ To tutaj. – powiedział w końcu. Nazwy się zgadzały. Rozejrzeliśmy się dookoła.
- ¿Qué estás buscando?/ Czego szukacie? – zapytali mężczyźni siedzący na pobliskiej ławce.
- Albergue para peregrinos / Schroniska dla pielgrzymów - odpowiedzieliśmy chórem.
- No lo hay. Movido. Pero sé dónde está. / Tutaj nie ma. Przeniesione. Ale wiem, gdzie jest. – powiedział mężczyzna z ogromnymi tatuażami na ramionach i kiwnął ręką, żeby iść za nim. Wzdrygnęłam się nieco. Starszy pan chyba to podchwycił, bo postanowił mnie ubezpieczać. Dalej szliśmy w trójkę.
- Hello! Are you pilgrim? – zwrócił się do mnie mężczyzna, którego mijaliśmy po drodze. W ręku trzymał książkę: przewodnik po Camino Primitivo. Holenderski! Szukał znaków, żeby następnego dnia rano nie błądzić.
- Mam na imię Gerrit. - przedstawił się - Dżi, i, ar, ar, aj, ti.
- Hm, nic nie dzieje się przez przypadek. Jesteś pierwszym pielgrzymem, którego spotykam na tym Camino. A w ubiegłym roku byłam w Holandii na Drodze Jakubowej, czyli na Jabikspaad. Piękny szlak! Prowadzi przez Fryzję.
- To ciekawe! Ja mam fryzyjskie korzenie, po ojcu. Nasze nazwisko brzmi typowo fryzyjsko, kończy się na -enga.

I tak do schroniska dotarłam w eskorcie trzech mężczyzn.
- Yo también peregrinaba. Contigo. A través de la ciudad./  Ja też pielgrzymowałem. Z tobą. Przez miasto.  – rzucił radośnie na pożegnanie starszy pan.
- Si, tu eres mi ángel./ Tak, jesteś moim aniołem. – odparłam z wdzięcznością.
- En España nosotros decimos Ángel Guarda./ W Hiszpanii mówimy „Aniołem Stróżem”. – dorzucił mężczyzna z tatuażem.


"Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój!..." Wypowiadałam tę modlitwę setki razy, gdy byłam dzieckiem. I potem razem z moimi córkami. Wieszałam nad ich łóżkami anielskie obrazki. Gdy dorosły, owinęłam obrazki w serwetę i włożyłam do kufra. Modlitwa pozostała wspomnieniem. Anioły działały z ukrycia.


W grece αγγελος /angelos oznacza posłańca. Zatem to ktoś posłany przez Boga, żeby opiekować  się człowiekiem. Niewidzialny przyjaciel. Ktoś, kto strzeże. Ratuje z opresji. Niezauważony. Pojawia się w momencie krytycznym. A potem znika. Usuwa się w cień. Ale zawsze stoi tuż obok, gotowy do pomocy. Według angelologii każdy ma swojego anioła stróża. Czy jest chrześcijaninem, żydem, muzułmaninem, czy jakiegokolwiek innego wyznania. Nawet ateistą lub agnostykiem.

Mówią, że anioł stróż jest podobny do człowieka, którego chroni. Mój jest raczej moim przeciwieństwem. Ma pewnie świetną orientację w terenie, niezłą kondycję i dużo sprytu. Przecież musi się nabiegać, żeby stawiać na mojej drodze pomocnych ludzi, gdy gdzieś się zagubię, nie mogę trafić, nie widzę znaków, kręcę się w kółko. A może jednak jest do mnie podobny?  Wtedy zapewne ma wielu przyjaciół. To oni pomagają mu doprowadzić mnie do celu. Wysyłają do mnie ludzi, którymi się opiekują.

Mój Anioł Stróż musi się nagimnastykować także wtedy, gdy gubię sens, idę przez życie po omacku, ulegam rozproszeniu, zaplątuję się w szczegółach, daję się zwieść pozornym wartościom. Oj, bo nie jest łatwo zawrócić mnie ze źle obranej drogi. Ale on ma na to swoje sposoby. Przestaje wtedy być delikatny. Kopie mnie w tyłek albo wlecze za włosy.

Czasem chciałabym go zapytać, gdzie był, gdy życie dawało mi się we znaki. Bo jakoś wydawał się nieobecny. A może tylko nie byłam gotowa go zauważyć? Może pojawiał się w najtrudniejszych momentach? Przychodził jako natchnienie? Kierował moje spojrzenie na rzeczy piękne? Wyławiał dla mnie spośród ludzkich słów te dobre, krzepiące, dające nadzieję? Może posyłał jaskółkę, która budowała gniazdo pod moim dachem, gdy czułam, że wszyscy mnie opuścili? Może pomagał kwitnąć wrzosom i róży w ogrodzie, bo wiedział, że piękno daje radość? Może gładził mnie po włosach i otulał we śnie, gdy potrzebowałam czułości jak powietrza?



Weszłam do schroniska. Niepewnym krokiem w obawie, że nie ma już miejsc. Była przecież  prawie dziewiąta. Blady hospitallero uspokoił mnie, że jeszcze są. Wpisał moje dane do pielgrzymiej księgi, wręczył flizelinowe prześcieradło i nowy credencial, na którym przybił pieczątkę z Oviedo. A potem anemicznym głosem wyjaśniał schroniskowe reguły, spoglądając zza grubych szkieł, z bardzo surową miną.
– Pamiętaj, że o dziesiątej gasimy światło. Musisz być wtedy w łóżku i zachować ciszę.
– Nie martw się. Będę. Znam zasady. Jestem na Camino siódmy raz.
Zaprowadził mnie do sali. Wskazał miejsce na piętrowym łóżku. W pokoju wraz ze mną nocowała rodzina z Barcelony.
- Isabel, Louis, a tam śpi nasz syn, Kevin – przedstawili się, a ja wybuchnęłam śmiechem:
- Macie typowo hiszpańskie imiona!
Dostałam miejsce nad Kevinem. Łóżko, dłuższe niż ściana, ustawiono nieco ukośnie. Prawie na środku pokoju. Było bardzo wysokie, bez barierek po bokach. Za duży materac zwisał poza ramę. „I jak tu spać?” pomyślałam, wchodząc na górę po wyślizganej drabince. Położyłam się na baczność na środku materaca. Nie mogłam zasnąć, bojąc się, że spadnę. Poza tym, przez otwarte okno słychać było, co dzieje się na placu kościelnym. A tam prawie do północy trwała fiesta. Ludzie wyszli z kościoła i radośnie rozmawiali, żartowali, śmiali się. Dzieci biegały, pokrzykując.
O piątej wstali moi współlokatorzy. W ciemnościach pakowali rzeczy, szeleścili workami, szurali plecakami, dzwonili sprzączkami, zasuwali i rozsuwali zamki, odpinali i zapinali rzepy, szeptali do siebie scenicznym szeptem, błyskali czołówkami po ścianach i oknach.


Wyszłam przed schronisko. Rozejrzałam się dookoła za znakami. Po drugiej stronie ulicy stał Gerrit. Nie mógł znaleźć dalszej drogi.
- Zapytajmy! – zaproponowałam i zwróciłam się do przechodnia.
- Oj, to zupełnie w przeciwną stronę. Za katedrą. – odparł przechodzień.
- Przyszedłem stamtąd przed chwilą. – jęknął mój towarzysz. – Cóż, musimy zawrócić – wysapał.
- Chyba masz za ciężki plecak. – domyśliłam się.
- Straaasznie ciężki! Oprócz całego ekwipunku niosę  trzy litry wody.
- Aż trzy? Czy sądziłeś, że po drodze nie będzie wody? Nie idziemy przecież przez pustynię.
- Tak, przesadziłem. Ale dużo piję w tym upale. A poza tym, to taka holenderska zapobiegliwość.

Kamienista ścieżka prowadziła przez wieś. Wzdłuż szeregu domów. W jednym drzwi były otwarte. Stał w nich starszy pan. Strugał kijek.
- ¿Quieres? / Chcesz? – zapytał, wyciągając rękę z kijkiem w moją stronę.
- Si, quiero. Gracias.
I tak po raz pierwszy ruszyłam w drogę ze wsparciem. Tym razem bez kostura byłoby ciężko.


-¡Hola!¿Qué tal? – zagadnął przyjaźnie szpakowaty Hiszpan, gdy weszłam do albergue w Escamplero.
- Bien, gracias! – odpowiedziałam zauroczona jego jasnoniebieskimi oczami - Mówisz po angielsku?
- On nie mówi. – odezwał się głos z boku. - Ale ja mówię. Jestem Barbra.
- Barbra – powtórzyłam, przyglądając się drobnej blondynce. Jej uśmiech był tak promienny, że wypełniał nie tylko całą twarz: usta, oczy i wszystkie zmarszczki, ale wydawał się tryskać nawet z jasnej czupryny. - Jak miło cię poznać!
Następnego ranka wyruszyłyśmy razem. W deszczu i we mgle.
- Skąd jesteś?
- Z Colorado.
- Pierwszy raz w Europie?
- Jestem pierwszy raz gdziekolwiek poza moim stanem.
- Naprawdę? Dlaczego przyjechałaś do Europy i właśnie na Camino?
- Bo zawsze troszczyłam się o innych. A tym razem chciałam zrobić coś dla siebie. Straciłam pracę. Sprzedałam dom. I zastanawiałam się, co robić dalej. Podróże były moim marzeniem od wielu lat. Ale wciąż nie miałam czasu ani pieniędzy. Wiesz, pięcioro dzieci…. Ale teraz one są już dorosłe. Powiedziały mi: „To twoje pieniądze. Wydaj je na to, co lubisz najbardziej. Za dwadzieścia lat pewnie nie będziesz podróżować, więc zrób to teraz. Nie odkładaj marzeń na potem.”
Zatrzymałyśmy się na kawę. Zdjęłyśmy peleryny.
- Wiesz, co to jest? – wskazała mały pierścionek na środkowym palcu.- Tak, pierścionek, ale nie zwyczajny. To znak, że mam raka. A może tylko miałam? Rok temu. Ale ten drań lubi wracać. Powiedziałam mu: „Idę na Camino. A ty mnie goń.”
Dopiłyśmy kawę. Deszcz nie przestawał padać. Barbra zarzuciła na siebie plecak i pelerynę.
- Pójdę przez chwilę sama. Będę szła powoli. Pewnie znów się spotkamy. – spojrzała na mnie ciepło – Aha, mam coś dla ciebie – wyciągnęła z kieszeni skórzany breloczek z napisem „peregrina agradecida” / wdzięczny pielgrzym ( tyle, że w formie żeńskiej, bo w języku hiszpańskim funkcjonują dwie formy słowa pielgrzym: męska peregrino i żeńska peregrina). – Żebyś mnie pamiętała. – dodała. Długo trwałyśmy w uścisku.
- Będę. Na pewno.
Więcej jej nie spotkałam. Rozpłynęła się we mgle.


Komentarze

Popularne posty