60. Oddam za darmo, czyli o domu pełnym skarbów

Bywam wędrowcem z przenośnym domem na grzbiecie. Albo pomieszkuję tam, gdzie znajdzie się dla mnie miejsce. Ale tymczasowość nie jest moim prawdziwym przeznaczeniem. Potrzebuję czegoś na stałe.  Azylu. Wyłączności. Miejsca, gdzie jestem u siebie. Gdzie mogę wrócić i odpocząć. Spać jak kamień. Rozmyślać nocami w fotelu. Ubierać dziwaczne ciuchy i śpiewać w kółko tę samą melodię. Potrzebuję miejsca, o którym bez cienia wątpliwości mogę myśleć, że jest moje. Gdzie mogę ustalać swój porządek. I nikt mi nie mówi, czego nie wolno, a co muszę. Lubię je urządzać, odnawiać, odświeżać, przestawiać, nadawać nowe kształty i znaczenia. Lubię mój dom, bo mieszka w nim radość. W zakamarkach, kolorach, oswojonych dźwiękach, chropowatościach, miękkościach i chłodach. Radość, że jest. Radość, że w nim mieszkam.


Ale czasem wydaje mi się, że słyszę jakiś złośliwy chichot.


Trochę to trwało. Kran w łazience stopniowo zmniejszał swój przepływ. Wciąż jednak dało się go używać. (-To jej nie pokona. W końcu niewielkie ograniczenia można znieść.) Po pewnym czasie woda w spłuczce zaczęła cieknąć. Zamknęłam dopływ wody i odkręcałam tylko w razie potrzeby.(- Twarda jest. Trzeba jeszcze pocisnąć.) Potem rura od sedesu okazała się nieszczelna. Podstawiłam miskę. (- Ciekawe, kiedy wezwie hydraulika.) Wreszcie zatkał się odpływ pod zlewem. Przetykałam żmijką. (- Uparta. Ale tym razem jej się nie uda – zygało złośliwe licho). Po dwóch metrach żmijka utknęła. Poddałam się. Zadzwoniłam do pana Wiesława.
– Ojej – wystękał – ale czy tam jest dobry spadek? A może źle zrobili i teraz nie odpływa? Aż się boję – prawie jęknął – zaproponować pani użycia kreta. Bo czasem rury od niego poskręca. Więc lepiej nie. To by trzeba żmijką.
- Próbowałam. Bezskutecznie. Chyba czegoś nie umiem. A tu święta tuż tuż. Dałby pan radę przyjść?
- Wie pani….- sapał. – … ja bywam w Polsce tylko na chwilę. – Czułam, że nie ma najmniejszej ochoty na grzebanie w moich brudach. Choć po starej znajomości nie chciał odmówić.
- Nie szkodzi. – przerwałam jego męczarnie. – Dam radę. Wszystkiego dobrego, panie Wieśku!


- Może ktoś potrzebuje takich skarbów? – zagadnęłam pana Romana niezbyt pewnym głosem.
- Wątpię. Nie takie rzeczy ludzie teraz wyrzucają.  – rzucił z rezygnacją, przyglądając się ciemnej szafie z połyskiem, stojącej w kącie garażu. - Ale możemy to porąbać i wywieźć do Lamusowni. – dodał, omiatając wzrokiem brązowe kafelki, resztki blatów i żeliwne kaloryfery. A potem poszedł, zostawiając mnie pośród wątpliwości.


- Spróbujmy! - pomyślałam i zaczęłam sesję fotograficzną. Robiłam zdjęcia tym wszystkim znaleziskom.Tak, żeby wyglądały zachęcająco. Wycierałam z kurzu, wynosiłam na słońce, szukałam dobrego światła. A potem usiadłam do komputera i zaczęłam dorzucać na OLX-ie. Najpierw płytki z holu. (Pan Józef zdejmował je delikatnie, bo zamierzałam ich użyć. Poskładał je w kącie garażu. Na kupkę. Czekały sobie spokojnie na kolejną odsłonę. Zasługiwały na coś więcej niż śmietnik.) Ledwo kliknęłam „dodaj ogłoszenie”, zadzwonił telefon.
- Ja w sprawie tych płytek.
- Odkładam je dla pani. Mam jeszcze inne. Zaraz dodam.

No i zaczęło się. Rozdzwoniły się telefony. W sprawie płytek, blatów, kaloryferów, szafy (którą panowie chcieli porąbać), anteny satelitarnej, a nawet nie-do-końca-zidentyfikowanych elementów wentylacji.

- Wie pani, ja bym te kafle wziął dla mamy. – zaczął nieśmiało jakiś młody człowiek, choć wspominałam, że płytki już zarezerwowane. – Ale  nie od razu w całości. Tak bym przyjeżdżał po nie co sobotę, gdy będę w szkole. – dodał, a ja wyobraziłam sobie, że potrwa to pewnie do wakacji  – Zabierałbym je w walizce.

- Ja nie mówię dobrze po polsku. – wyjaśniał głos z wyraźnym wschodnim akcentem. - W sprawie stolika. Czy jeszcze aktualne?

- Strasznie ciężka ta szafa! – stękał teść spod Wadowic, wynosząc z zięciem mebel nie-pierwszej-młodości. – Ale za to jaka solidna! Dawniej to jednak porządne meble robili. Nie to, co teraz.

- Bardzo dobre drzwi. – pochwalił starszy pan, kuśtykając po podjeździe oparty o drewnianą laseczkę - Czy trzeba coś zapłacić?
- Nie - uśmiechnęłam się, widząc jak jego młody, muskularny pomocnik zwinnym ruchem uniósł drzwi nad głową i pomknął do samochodu - przecież napisałam, że oddam za darmo.
- No, tak, tak. – pokiwał głową starszy pan – Bardzo dziękuję.

- Wentylatorek też przygarnę.- zgłaszał się sms-owo pewien żartowny jegomość  spod Proszowic.
– Pani od płytek już przygarnęła. – odpowiedziałam.
– Hehe, konkurencja, widzę, ogromna.
- Jak to w życiu.
Odwiedzał córkę w Krakowie i po drodze wpadł po trzymetrowy blacik i kaloryfery.
- Sam pan zamierza je wynieść z piwnicy?
- A co, ciężkie są? Jakoś się nie spodziewałem. Teraz te kaloryfery takie leciutkie.- No, w końcu żeliwne. Jedno żeberko waży około dziesięciu kilogramów.- Rzeczywiście, ciężkie pioruństwo! – stękał wynosząc dziesięciożeberkowy kaloryfer.
Ale zaraz odsapnął i uśmiechnął się szeroko.
- Ale pani zaszalała z tymi ogłoszeniami!
- Ach, wie pan, znajomi radzili zamówić kontener i wyrzucić. Ale pomyślałam, że może komuś się przyda.- Jasne! Ale okazja! Dziękuję! Jak dojedziemy, to napiszę sms-a. Aha, i wesołych Świąt!



Rozejrzałam się po pustym garażu i odetchnęłam z ulgą.
- Wiesz, rozdałam te graty. - powiedziałam przez telefon do Eli - Na OLX-ie. Przez cały dzień przyjeżdżali ludzie. Tyle radości! Tyle dobrej energii!
Weszłam do kuchni. Na stole stały żółte tulipany w szklanym wazonie. Kupuję je przed Wielkanocą. Umilają oczekiwanie. Wyjęłam ponownie żmijkę z reklamówki. Odkręciłam rurki i kolanko. Upaćkałam siebie i podłogę. Uff! Tym razem jednak materia uległa.
(- No, dobra: Wesołych Świąt!)


Komentarze

Popularne posty