57. Siesta i fiesta, czyli o stereotypach

- Zrobiłam to iście po hiszpańsku... – zaśmiała się Silvia, wyłaniając się zza ogrodzenia. Pielgrzymi, z którymi nocowałyśmy w albergue w Cenarruza, poprosili ją o zamówienie śniadania w miejscowym barze. Nie musiała iść daleko, bo spotkała właścicielkę tuż za rogiem. – ... czyli zrobić, ale się nie narobić.
- Taki jest stereotyp hiszpańskiej roboty? - zapytałam.
- Tak. Ten, zresztą, wyjątkowo sympatyczny. Gorszy jest taki, że u nas wciąż tylko siesta albo fiesta.
- No, ale siesta jest rzeczywiście.
- Fiesty też są. I to całkiem sporo.


Stereotypy istnieją. Nie wiadomo, skąd przychodzą. Ani w którym momencie. Czasem wydaje się, że zostały dodane przy urodzeniu pod taką, a nie inną, szerokością geograficzną. Ja także je przechowuję w zakamarkach świadomości. I bywa, że im ulegam.

- Myślałam, że wszyscy Hiszpanie są radośni i gadatliwi. – zagadnęłam Silvię podczas odpoczynku - Ale Juan jest inny. Małomówny, nie gestykuluje.
- On jest castillano. – odparła - Oni są bardziej „dry”.



Wszedł do barowego ogródka i spojrzał w moją stronę. Uśmiechnęłam się. Widywałam go już wcześniej z oddali. Miał w sobie pewien niewymuszony urok. Jak każdy, kto lubi siebie. Nic z zarozumiałości, czy narcyzmu. Po prostu radość życia, która wylewa się z ciała, bo jest jej w nim zbyt dużo.
- Andreas – przedstawił się i zsunął z głowy bandanę. Siedzieliśmy w cieniu, pod barową parasolką. Było wczesne popołudnie. Żar lał się z nieba.
- Skąd jesteś? – zapytałam po chwili rozmowy.
- Jestem Niemcem.
Z trudem powstrzymałam grymas rozczarowania. Taki sympatyczny mężczyzna, a tu okazuje się, że Niemiec.
- Nie lubisz Niemców? – wyrwał mnie z zamyślenia. (Cóż, jednak nie powstrzymałam.)
- No, nie za bardzo.
- Wiem, Niemcy są aroganccy. Jak widzę taką głośną niemiecką grupę, to czasem się zastanawiam, czy się do nich w ogóle przyznawać.
- Tak, są przekonani o swojej inteligencji, obyciu, wysokiej świadomości. Chcą wszystkich pouczać. To nie jest miłe. Zresztą, niekoniecznie się na wszystkim znają.


Nigdy nie lubiłam Niemców. Noszę w sobie żal. Dotychczas niewyrażony. Nieopisany. Ale wciąż żywy. Żal o to, co jest historią mojej rodziny. Znam ją z opowieści. Widziałam ją w smutnym spojrzeniu mojej Babci. Czuję ją od zawsze w lękach mojej Mamy.

Gdy hitlerowcy zastrzelili Dziadka, Babcia została z czwórką dzieci (Mama miała wtedy dwa lata). Bez domu (został w Bielicy, koło Nowogródka). Bez środków do życia. Nie poddała się. Walczyła o dzieci. Szczęściem w nieszczęściu, wojna zastała ją w Małopolsce (Praca Dziadka polegała na zakładaniu mleczarni i szkoleniu personelu. Potem całą rodziną przenosili się do następnej miejscowości.). W Imbramowicach mieszkała jej rodzina. Wspierali ją. Choć wszyscy mieli biedę.  

Próbuję sobie czasem wyobrazić, co czuła. Jak bardzo musiała skupić się na teraźniejszości. Nie wracać do wspomnień (zabiłyby ją i te, w których Dziadek był, i te, w których już go nie było). Nie martwić się o to, co będzie. Znajdować radość w drobiazgach. I wciąż odbudowywać w sobie zaufanie do świata.


Pozwolono im zamieszkać w starym szpitalu. Jednoizbowym. Przy cmentarzu. (Mama jako mała dziewczynka chodziła na wszystkie pogrzeby. I zaglądała do trumien. Oglądała wszystkich zmarłych.)
Dom był kamienny, zimny. Nie było czym palić, więc w zimie trudno było wytrzymać. Dni spędzali u cioci Józi, siostry Babci. Tam była duża rodzina, zawsze palili w piecu i było ciepło. Ale na noc trzeba było wrócić do siebie. I kłaść się spać do lodowatego łóżka. Babcia przynosiła gorącą wodę w butelkach i wsadzała do pościeli. Gdy się trochę nagrzało, można było wejść pod pierzynę i zasnąć.
Tylko jedna zima była lepsza. Wujek Piotrek, mąż cioci Józi, pożyczył skądś trociniak. I przywiózł zapas trocin na całą zimę. Wieczorami Babcia zapalała w trociniaku. Po izbie rozlewało się przyjemne ciepło.



W wiejskiej szkole przez lata pracował jeden nauczyciel, Bąkowski (niektóre nazwiska należy zapisać, żeby nie uległy zapomnieniu). W czasie wojny prowadził tajne komplety. Uczył tak trzech braci mojej Mamy. Rodzice innych dzieci mu płacili. Babcia nie miała czym. Udostępniała izbę na zajęcia i gotowała obiady dla nauczyciela. Z tego, co miała. (- Ale moja mamusia umiała zrobić coś z niczego. – wspominała niedawno z sentymentem Mama -  Gotowała pyszne obiady: ziemniaczankę, prażuchę, placki ziemniaczane, makaron domowej roboty, barszcz.)


Przez pewien czas Babcia ukrywała Żyda. Na strychu. Ktoś ją poprosił. Zgodziła się. Choć wiedziała, że może za to zostać rozstrzelana. Ale była prostą kobietą i wyznawała proste zasady. Wiedziała, że nie wolno odmówić. Była wielka. Choć sama zaznała przecież ludzkiej małości. (Dziadek dostarczał żywność partyzantom i ktoś na niego doniósł. Dlatego trafił do Oświęcimia.)
- Myślę, że musiała być bardzo dzielną kobietą. – opowiadała Mama - Widziałam jak hitlerowiec mierzył do niej z karabinu i pytał, czy ukrywa Żydów. Uparcie powtarzała, że w naszym domu przy drodze byłoby to niemożliwe. Nie wydała nikogo.



Babcia nie miała środków do życia przez czternaście lat. (Rentę po mężu, który był nauczycielem mleczarstwa i dyrektorem mleczarni, a potem w 1942 roku zginął jako więzień polityczny, dostała dopiero w 1956 roku). Jedzenie hodowała sama (miała mały ogródek, kilka kur, kaczek i królików) albo wypracowywała w polu u innych (dawali mąkę, kaszę, zboże, ziemniaki). Ale cukru, na przykład, nie da się wyhodować ani zrobić samemu, więc mogła o nim tylko pomarzyć. Ubrania przeszywała ze starych.
- O ile dało się przeszyć z babcinego dla mnie, – opowiadała Mama - to już w drugą stronę niekoniecznie. Chodziła w jakichś bardzo starych rzeczach sprzed wojny.




- Wy w Polsce to chyba w ogóle nie lubicie Niemców, prawda? - ciągnął temat Andreas.
- Myślę, że mamy sporo powodów. Gdyby nie wojna, nasze życie byłoby o wiele lepsze. Nie tylko pod względem materialnym. Ta wojna, choć skończyła się ponad siedemdziesiąt lat temu, nadal się za nami ciągnie. W mojej rodzinie z powodu wojny nie było męskiego wzorca. Do dziś mamy z nim problem. Wypracowujemy go po omacku. Jednym się udaje, a innym nie.




- A może wódki? – rzucił zaczepnie Luuk, organista z Heerenveen. To był piąty dzień mojej wędrówki przez Jabikspaad. I piąty holenderski dom, w którym zatrzymałam się na nocleg. Jedliśmy obiad, ugotowany przez Tess, żonę Luuka. I gawędziliśmy o tym i o owym. Gdy nagle gospodarz zapragnął być dowcipny. Pobiegł do kuchni i wrócił po chwili, niosąc butelkę polskiej wódki.
- Ja akurat wódki nie piję. – odparłam spokojnie.
- Jak to? Przecież jesteś z Polski!
- Ot, widzisz, taki stereotyp. Ale ja się w niego nie wpisuję.


- Europejczycy nauczyli mnie otwierać się na emocje i mówić o nich.  – powiedziała Shea w jednym z ulicznych barów w Barcelonie. Zachwycały ją stoliki na ulicach i kelnerzy, z którymi można pogadać.  (A ja przecież myślałam, że to my, w Europie, nauczyliśmy się tej otwartości od Amerykanów.)

- Europejczycy są bardziej wspólnotowi – stwierdził Felipe z Meulbourne, chwilę wcześniej polecając mi zwiedzić barcelońskie parki. (Co ciekawe, australijskie relacje międzyludzkie są oceniane bardzo wysoko w skali świata).

- Europa jest spokojniejsza niż Ameryka Południowa. Czas płynie tutaj wolniej – mówił Jorge Emanuel, argentyński wioślarz, z którym podróżowałam z Gijon do Barcelony. (I cały mój południowoamerykański sen nagle się rozpłynął.)



Tata podziwiał Niemców za ich umiejętności organizacyjne. Mieli wszędzie porządek. Także w papierach. W czasie wojny nauczyli Babcię prowadzić kartotekę zlewni mleka (Pochodzę z „mlecznej” rodziny. Mama Taty zajmowała się skupem mleka od rolników). Prowadzili oranżerię we dworze. Uprawiali tam różne nieznane wcześniej warzywa. W dorosłym życiu Tata współpracował z Niemcami zawodowo, zajmując się wagami przemysłowymi. Jeździł do RFN-u na delegacje, zaprzyjaźniał się, korespondował, odwiedzał. I przywoził przeróżne cudeńka z flomarku.




- Zrób to dla siebie. – powiedział spokojnie Andreas po chwili namysłu – Wybacz Niemcom. – dodał z przekonaniem, spoglądając mi w oczy. - Żeby zakończyć tę historię. Żeby pójść dalej. Przecież nie można tego ciągnąć w nieskończoność.


Komentarze

Popularne posty