55. Cześć, mówi Ewa, czyli o domykaniu drzwi

- Cześć, mówi Ewa. – zabrzmiał wesoły głos  w telefonie - Studiowałyśmy razem. Trzydzieści lat temu. I pomyślałam, że fajnie byłoby się spotkać. Całym rokiem. Co o tym sądzisz?

Myśli kotłowały mi się po głowie. Ewa…  Jasne, że pamiętam: drobna góralka z warkoczem, o pogodnym spojrzeniu. Zarażała dobrą energią i pozytywnym nastawieniem do świata. A teraz dzwoniła, że organizuje spotkanie po latach. Świetnie! Ale, że to już trzydzieści lat? Kiedyż to minęło? Przecież to nie może być prawdą! Przecież ja dopiero zaczynam żyć na nowo. I wciąż mam nadzieję, że jest jeszcze na to czas.


Przed budynkiem powoli gromadziła się grupa. Witałyśmy się długo i wylewnie. Ściskałam postacie drobne i większe. Spoglądałam na twarze. Niektóre udawało się rozpoznać. (Więc tak wyglądamy po trzydziestu latach!) Przyjechały z daleka i z bliska. Z Bydgoszczy, Poznania, Kraśnika Lubelskiego, Lublińca, Raciborza, Rzeszowa, Bochni, Andrychowa, Świętochłowic, Bytomia, Sandomierza, ze wsi podkrakowskich, podkarpackich i podhalańskich.


- Było nas czterdzieści na roku. – ciągnęła Ewa przez telefon - Ale ani ja ani Halinka nie możemy przypomnieć sobie niektórych nazwisk.
- Wiesz – odparłam - zrobiłam kiedyś taką listę. To było pewnie ze dwadzieścia lat temu, kiedy moja pamięć przechowywała jeszcze różne szczegóły. Właściwie były trzy listy: klasa z podstawówki, z liceum i cały nasz rok – imiona i nazwiska. (Sama nie wiem, dlaczego przyszło mi do głowy, żeby je spisać .) Znalazłam tę kartkę kilka dni temu, przeglądając  zawartość jakiegoś pudła.
- Czyli mamy komplet! Fantastycznie!

- Jestem . .. (tu padało imię). Miałam kiedyś ciemne włosy (byłam nieco grubsza/szczuplejsza, nie nosiłam okularów) - prezentowały się koleżanki, wstając jedna po drugiej -  Pracuję w szkole (przedszkolu, poradni) od trzydziestu lat. I kocham mój zawód. A prywatnie: wyszłam za mąż, mam dwoje (troje, czworo) dzieci, jestem babcią (czasami). I jestem szczęśliwa.(Tu rozlegały się brawa)

- Mamy bardzo typowe losy. Takie uładzone. – szepnęłam do Małgosi - Żadnych wywrotowych postaci. Jak to nauczycielki.
- A zauważyłaś, jakie pozytywne były te opowieści?  - odparła z naciskiem - Żadnych chorób, nieszczęść, narzekań. To jakaś niebywała grupa. Ludzie przeważnie narzekają.
- Na spotkaniu jubileuszowym? Chyba nie.

(Drogie panie – powiedział kelner, zginając się w uprzejmym ukłonie – półmisek CK Browar: żebereczka, goloneczka i kotlet schabowy)

- A co u twojego kuzyna? – zapytała Agnieszka.
- W porządku. – odrzekłam powoli, wytężając pamięć, żeby przypomnieć sobie, o kogóż właściwie chodziło.
- Ech, był bardzo przystojny. - westchnęła z wyraźną tęsknotą w głosie -  Szkoda, że nam nie wyszło.
- Pewnie był. Ale…. nie żałuj. Ty wciąż wyglądasz pięknie. A to znaczy, że jest ci w życiu dobrze. Więc nie żałuj niczego, co się w nim nie wydarzyło.

(Półmisek myśliwego – zapowiedział kelner, wnosząc kolejną zastawę – sarnina, gęsina, placki ziemniaczane)

- Byłam u ciebie w szpitalu. Jak byłaś w pierwszej ciąży. Pamiętasz?
- Grażynko. Nie pamiętam. – odparłam powoli, usiłując wrócić myślą prawie  trzydzieści lat wstecz.
– Leżałaś w dużej sali, chyba ośmioosobowej. Dużo wtedy rozmawiałyśmy. A potem widziałam cię w telewizji w reportażu o tym szpitalu.
- Nie pamiętam, Grażynko. – powtórzyłam, szamocząc się z leniwą pamięcią, przyćmioną nieco paroma lampkami wina - Ale dziękuję ci, że byłaś.

(- Zimna płyta. Sałatka. Łosoś. – zaanonsował kelner. Ale z  każdym kolejnym przybyciem wzbudzał coraz mniejsze zainteresowanie)


Emocje. Dużo emocji. Może wręcz zbyt dużo? Aż wydaje się, że zaraz eksplodują. Aż trudno w tym natłoku zrozumieć siebie. Myśli kotłują się w bezładzie. Rozsadzają głowę. Myśli różne. Pewnie najwięcej pozytywnych, krzepiących. Ale spod nich wyzierają jakieś mary – koszmary. Zepchnięte kiedyś do niepamięci, teraz dają o sobie znać.

- Widzę cię, jakby to było wczoraj, jak idziesz korytarzem…. – powiedziała Ula - … taka wyluzowana….. Jakby cię nie dotyczyły te wszystkie bzdurne ograniczenia uczelniane. Jakbyś miała gdzieś tych wszystkich pseudonaukowców, od których zależało nasze studenckie być albo nie być. Jakbyś wystawała poza ramy, w które nas upychano. A w których przecież nam wszystkim bywało za ciasno.
- Zawsze miałaś konkretny charakter. – rzuciła Aśka znad kawałka gęsiny - Dlatego z tobą trzymałam.
- Oberwałam za to w życiu wiele razy. Za tę moją niezależność. Za kontestowanie zastanego porządku. Wciąż z kimś albo z czymś walczyłam. Wciąż byłam zbuntowana, pełna niezgody, wściekła, wyrażająca swoją dezaprobatę. To bardzo trudne emocjonalnie do udźwignięcia. Zwłaszcza przez długi czas. Wyszłam z tego strasznie poobijana, poraniona.
Kilka lat temu wróciłam do Krakowa. I postanowiłam coś zmienić. Coś istotnego. Coś, co sprawi, że będę miała wokół siebie pozytywnych ludzi. I wtedy zrozumiałam, że czas zmienić siebie. Że nie muszę być przeciw. Że porządku nie zmienia się poprzez walkę. To niepotrzebna strata energii. Żeby coś zmienić, trzeba tworzyć nowy model. Cierpliwie. Aż któregoś dnia stary stanie się nieaktualny.


- Beatka wręczy. – powiedziały koleżanki jednogłośnie, wciskając mi bukiet do rąk. Nie, żebym była zachwycona. Albo chociaż przygotowana. Stałam przed Gałęziową z pękiem róż, a w mojej głowie trwała gonitwa myśli.
- Pani profesor, chcemy pani podziękować. – zaczęłam, chcąc zyskać na czasie. - Z perspektywy minionych trzydziestu lat widać, jak wiele pani zawdzięczamy.- na twarzach moich koleżanek malował się wyraz wdzięczności - I dostrzegam to także ja, choć my dwie  chyba się nawet nie lubiłyśmy. – usłyszałam ostrzegawczy pomruk Eugenii - Zresztą, ja się z panią często nie zgadzałam. – brnęłam dalej, a Eugenia nerwowo przestępowała z nogi na nogę - Teraz też nie jestem oralistką. Zajmuję się polskim językiem migowym i kulturą Głuchych. – zamilkłam na chwilę, zastanawiając się, jak przejść do czegoś pozytywnego. Na twarzach dookoła widoczne było zaniepokojenie. Eugenia, wyraźnie poirytowana, szykowała odsiecz. No cóż, wypchnęły mnie z tymi kwiatami, a ja (przecież mnie znają nie od dziś) bywam szczera do bólu. – Ale dziękujemy za warsztat nauczycielski, który nam pani przekazała. – z otaczających mnie piersi uwolniło się westchnienie ulgi - Za całe jego bogactwo.  I za to, że zaraziła nas pani pasją do zawodu. Za zaangażowanie i rzetelność.

Wyjeżdżałyśmy na praktyki całą grupą, w Polskę: do szkół dla głuchych w Szczecinie, Lublinie, Sławnie,  Przemyślu. Nocowałyśmy razem w jednej sali. Łóżko obok łóżka. Rano szłyśmy na hospitacje (maszerowałyśmy wąskimi szkolnymi korytarzami za Gałęziową, która kroczyła dostojnie na czele).  A po południu pisałyśmy konspekty lekcji. Robiłyśmy pomoce: krzyżówki, rysunki, rebusy. Wszystko ręcznie, bo nie było wtedy ani gotowych wzorów ani kserokopiarek. Gałęziowa siedziała tuż obok, gotowa do pomocy, z kłębkiem wełny na kolanach, dziergając wielgachne swetry dla męża. Potem sprawdzała, co napisałyśmy. Kreśliła, zmieniała, kazała poprawiać. Krytykowała, wybrzydzała, naśmiewała się. Ale opuszczała świetlicę dopiero wtedy, gdy już wszystkie byłyśmy przygotowane do prowadzenia zajęć.

- Kiedy skończyłam siedemdziesiąt lat,  – opowiadała, unosząc do ust filiżankę z kawą. - zalecono mi przejście na emeryturę. Odeszliśmy wtedy w kilka osób: ja, profesor Lebioda i inni. – mówiła dalej, ale w tym momencie przestałam ją słyszeć. Myśli, które obudziła ostatnim zdaniem, zagłuszyły jej dalsze słowa.

Lebioda – na  dźwięk tego nazwiska wciąż mam nerwowy ucisk w żołądku. Przez wiele lat był jednym z moich koszmarów sennych. I równie koszmarnych wspomnień. Prowadził śmiertelnie nudne wykłady z historii wychowania. Czytał z pożółkłych kartek. Monotonnym głosem. O ósmej rano. Sprawiał wrażenie jakby nienawidził tego, co robił. Platon, Kartezjusz, Locke, Pestalozzi, Dewey, Komeński, Tołstoj, Korczak, Freinet, Montessori, Steiner  - wszyscy Oni  byliby z pewnością przerażeni, że można aż tak zarzynać ich koncepcje pedagogiczne. I obrzydzać słuchaczom.
Czymś podpadłam Lebiodzie. Jakąś miną, pomrukiem albo machnięciem ręką. Był niezwykle wrażliwy na swoim punkcie. I pamiętliwy. Zemścił się na egzaminie. (Podłość nauczyciela nigdy nie polega na wystawieniu negatywnej oceny, ale na towarzyszących jej komentarzach.) Powtarzałam rok. Utrwaliłam wiadomości historyczne tym razem pod kierunkiem kolegi Lebiody. Ten zaś, dla odmiany, był pasjonatem historii. I posiadał unikalną umiejętność snucia fascynujących opowieści.


- Mam wszystkie prace moich studentów w komputerze. – ciągnęła Gałęziowa – Z najstarszych tylko tytuły i nazwiska. Było ich już ponad tysiąc.

Patrzyłam na nią i na moje koleżanki. Na twarzach zaznaczył się upływ lat. Ale układ, stworzony ponad ćwierć wieku temu, wciąż trwał (choć raził swoją nieprzystawalnością). Nic się nie zmieniło. Jej ton wciąż triumfatorski. Nie znoszący sprzeciwu. Ubrany w pozory uprzejmości. A nasze reakcje, mimo nagromadzonego doświadczenia zawodowego, które dawało nam przewagę nad staruszką, wciąż zachowawcze. Nadal nie byłyśmy gotowe stawić oporu jej bredniom.

- Ostatnio przyszła do mnie studentka (słabosłysząca, dobrze mówi) i oznajmiła, że wybiera się na obronę z tłumaczką języka migowego. Ale ja się nie zgodziłam. Absolutnie. Powiedziałam, że tłumaczki nie wpuszczę. Bo przecież nigdy nie wiadomo, czy to student zdaje, czy tłumacz.

Zawrzało we mnie. Nie wierzyłam własnym uszom. Gałęziowa niczego się przez te lata nie nauczyła. Wypowiadała, owszem, jakieś kwestie o języku polskim jako obcym dla Głuchych. Ale chyba sama ich nie rozumiała, skoro nie wpuszczała tłumaczy na egzaminy. I mówiła to jako nadal uznawany autorytet surdopedagogiczny.

- Nie mamy szans, żeby nasz głos został usłyszany, - powiedziałam do Asi - bo wszystkie mównice od kilkudziesięciu lat zajmują wciąż ci sami ludzie. Ich głos nie jest już ani ciekawy ani istotny. Ale mają dobre nagłośnienie. Gdy wreszcie odejdą, my będziemy już w zbyt poważnym wieku. – a potem dodałam głośno:

- Ja, w imieniu tłumaczy, powiem tylko, że rolą tłumacza jest dokonywanie przekładu językowego, a nie zdawanie egzaminu za klienta. I żaden profesjonalny tłumacz nie przekracza swoich kompetencji. A znam wielu. Natomiast Głusi myślą w PJM  i potrafią się w nim lepiej wypowiedzieć niż w języku fonicznym. Dlatego konwencja osób niepełnosprawnych nakłada na państwa obowiązek udostępniania języka migowego w edukacji. Zatem instytucje, które chcą mieć znaczenie na rynku edukacyjnym, powinny tę konwencję realizować.

Zaległa cisza. Spotkanie powoli dobiegało końca.


Wyszłam, uchylając lekko drzwi, i spojrzałam w stronę Rynku. Koleżanki już gdzieś zniknęły. Samotnie, nieco utykając, oddała się Gałęziowa. Machała nieporadnie ręką, uzbrojoną w bukiet róż. Patrzyłam za nią dłuższą chwilę. Odchodziła, zabierając ze sobą świat, który (choć nadal walczył, żeby trwać) dawno przeminął. Domknęłam ciężkie, drewniane drzwi i radośnie ruszyłam w swoją stronę.


Komentarze

  1. Przeczytalam. O Galeziowej i drzwiach.
    Swietne. Zaskorupiaki jeszcze istnieja, ale ich glos blednie.
    Zaskoczylas mnie. Pamietam Cie jako ukladna, spokojna dziewczynke z warkoczykami. Siedzialysmy w lawce szkolnej wiekszosc podstawowej szkoly. Potem w szkole sredniej juz nie mialysmy zbytnio kontaktu.
    To niesamowicie ciekawe, jak nasze charaktery, a wlasciwie osobowosci sie ksztaltowaly.
    Bardzo lubie ten tekst.
    Mam cicha nadzieje, ze kiedys porozmawiamy.
    A moze wpadniesz na herbate za Oceanem ?
    Serdecznie zapraszam w ramach Twoich podrozy.
    Malgosia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe :) A są i tacy, którzy znali mnie tylko jako waleczną. Bywam jedną i drugą. Z pewnością spokojna dziewczynka z warkoczykami miała w życiu pewien waleczny etap. Odkrywała swoją siłę. Gdy poczuła się silna, wtedy znów doceniła spokój.
    Też liczę na nasze spotkanie, Małgosiu. Jedna z nas będzie musiała ten ocean pokonać. Dziękuję za zaproszenie. Kto wie...? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. order za Twoje odważne wystapienie :) niestety, świat wypełniony jest tchórzami i lizusami i tymi co czuwają nad tym co wypada a co nie przystoi.Za 2 tygodnie mam spotkanie klasowe -40 lat po maturze-oczywiście w moim rodzinnym Krakowie.ciekawe, jak będzie? studia ukaończyło nas tylko 8 sposród 15 (filologia klasyczna) i przyjaźnimy sie, utrzymujemy kontakt od 36 lat- wspólne lata niedoli połączyły nas na zawsze :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty