51. Se seca rapido, czyli na pograniczu kultur

- Macie jakieś proste słowa w języku polskim? - zapytała Silvia, gdy szłyśmy wąską ścieżką wzdłuż klifu. - Coś, co można powtórzyć?  Choćby Hola! Jak to się mówi po polsku?
- Cześć.
- Aha, no to niekoniecznie. A może Buenos dias?
- Dzień dobry.
- Hm, spróbujmy dalej. Gracias?
- Dziękuję.
- Nieprawdopodobne! Lo siento?
- Przepraszam.
- Co za dziwny język! Nie ma w nim niczego, co tak po prostu można by wymówić? Same trudne słowa?
- No, niezupełnie. Są też łatwe. Na przykład buty, mapa, plecak.
- O! świetnie.- ucieszyła się Silvia. -  Buty, mapa, plecak. – powtarzała, wskazując buty, mapę i plecak.- Polski jest łatwy!


Jak oswoić z polszczyzną obcokrajowca ? Jak go udomowić? Jak sprawić, żeby nie czuł się językowo osaczony? Żeby się nie bał? Te pytania nurtują mnie także w kontekście moich wędrówek. Bo czasami i ja bywam obcokrajowcem. I zdarza się, że czuję zagubienie pośród dźwięków, które brzmią nieprzyjaźnie.


- Dotarłam do leśnego domku w Wenum-Wiesel. Pani Sommer jest bardzo miła. Ale jej syna trochę się boję – napisałam do Ineke. – Mam nadzieję, że jestem tu bezpieczna.
Leżałam  na łóżku w pokoiku na facjatce. Z dołu dobiegała głośna rozmowa. Syn mojej gospodyni mówił coś podniesionym głosem. Wydawało mi się nawet, że krzyczał. A w każdym razie, ten ton brzmiał bardzo niepokojąco. Wreszcie trzasnęły drzwi i na dole zaległa cisza. Zeszłam do salonu i usiadłam w fotelu obok gospodyni. Siedziała, spoglądając na drzewa za oknem. A potem wstała i zrobiła nam herbatę.
- Pokażę ci moje mandale. Gdy chcę oderwać się od tego, co mnie otacza, wtedy siadam tutaj i maluję. - zwierzyła się, wyjmując gruby notes w skórzanej oprawie. Spędziłyśmy razem spokojny wieczór, nie wracając do wydarzeń sprzed kilkunastu minut.
- Wiesz, to pewnie z powodu nieznajomości języka. – napisała Ineke następnego dnia. - Ty po prostu nie jesteś przyzwyczajona do tutejszych dźwięków, barwy głosu, intonacji, rytmu wypowiedzi. Mogą ci się wydawać agresywne, podczas gdy wcale takie nie są. Holendrzy sprawiają wrażenie srogich, mrocznych. Zwłaszcza mężczyźni.


Ta mroczność, zwłaszcza męska, staje się coraz bardziej symbolem zagrożenia. Nie wiadomo, na ile jest wyimaginowane, a na ile rzeczywiste. Ale rozrasta się w ludzkich głowach, przesłaniając sprawy ważne, dobre, warte tego, żeby się nad nimi pochylić i spędzić przy nich cały czas, który został nam podarowany.


A tymczasem w naszym otoczeniu zadomowiły się  słowa, których istnienia nie dostrzegaliśmy wcześniej. Funkcjonują przede wszystkim po angielsku, ale polskie znaczenia drzemią tuż-tuż obok. Displaced / wysiedlony. Refugee / uchodźca.  Non-citizen / bezpaństwowiec. Economic migrant / imigrant ekonomiczny. Alien / obcy. Asylum seeker / szukający azylu.  Illegal immigrant /nielegalny imigrant. 
Nowe słowa. Nowe znaczenia. Przyszło nowe. Jakie będzie? Czy strach przed nim jest uzasadniony? A może jest tylko inne, dziwne, nieprzystawalne do tego, co nasze, swojskie, znajome?


- Nie migaj do mnie, bo ja rozumiem, co ty mówisz. A lekarz pomyśli, że jestem głupia, bo nie słyszę. – zawołała  Kaja, gdy przyszłam na tłumaczenie do przychodni.
- Wiesz, lepiej będę migać, - odpowiedziałam w języku migowym, chcąc, żeby nasza rozmowa mieściła się w przyjętych normach głośności. - bo lekarz nie będzie wiedział, dlaczego przyszłaś z tłumaczką, skoro wszystko rozumiesz.
- Ale ja lekarza nie rozumiem, tylko ciebie. – odrzekła bardzo głośno.
- Myślę, że dla niego takie wyjaśnienie będzie jeszcze bardziej skomplikowane.
Weszliśmy do gabinetu. Kaja, jej syn - Eryk i ja.
- Proszę pokazać zdjęcia rentgenowskie. – polecił ortopeda, przyglądając  się bacznie stawom Eryka.
- Wiesz, ale dobry ten lekarz. – pochwaliła Kaja, rozrzucając na podłodze kilkanaście klisz. - Tak ogląda wszystko. Dokładnie.- podnosiła po kolei każde zdjęcie w poszukiwaniu tego właściwego. -  Baaaardzo dobry lekarz. – pokiwała energicznie głową na potwierdzenie swoich słów, a jej rude loki zatańczyły w bezładzie. - Rzadko można spotkać taki dobry lekarz. – nadawała bez końca, bardzo głośno, ale niezbyt wyraźnie. Lekarz badał chorego, co jakiś czas przyglądając nam się spod oka.
- Poszukaj zdjęcia, bo lekarz czeka. - ponaglałam w języku migowym.
- Tak, tak. – szurała kliszami, podnosząc je raz po raz i odczytując daty. Nagle coś jej przyszło do głowy i prawie wybuchnęła płaczem. -  Jak ja się cieszę, że przyszłaś z nami! – szlochała - Bo ja bardzo się martwiłam, co będzie. – przekładała bezradnie zdjęcia, leżące na podłodze. - Nie wiem, które. Nie mogę znaleźć. – podniosła kolejne, spoglądając na opis. - Chyba to.

- Co powiedział lekarz? – zapytał Eryk, gdy wracaliśmy do domu. Jest słabosłyszący. Nie rozumiał lekarza, choć stał tuż obok niego. Nie widział, co migałam do matki, bo był zwrócony twarzą do ortopedy.
- Że twoja noga wymaga ruchu i troski. Specjalnych ćwiczeń. – starałam się mówić krótkimi zdaniami, przekazując tylko najważniejsze informacje. I uważałam, żeby mówić tylko wtedy, gdy światło ulicznych latarni padało na moje usta, bo jechaliśmy w półmroku. -  Ale jest dobrze, bo noga wciąż się rozwija. Nie ma martwicy. Więc jest szansa.
- Dziękuję, że była pani z nami. – powiedział ściszonym głosem. - Mama tak dużo gada.
- Mama martwi się o ciebie. – przekonywałam, a on przyglądał mi się z uwagą. - Chciałaby ci pomóc. Ale nie wie jak. Więc się martwi. I dlatego dużo gada. Ale to dobra kobieta. I bardzo cię kocha.
- Wiem. Ale tak dużo gada. I tak głośno.


Żyjemy wciąż na styku kultur. Pośród ludzi, którzy myślą inaczej. I mówią inaczej. I działają w inny sposób. I drażnią ich zupełnie inne zjawiska niż nas. A zupełnie inne cieszą.


- Nie czuję się tu dobrze, choć mieszkam od wielu lat. Brakuje mi polskiej spontaniczności, odrobiny nieładu, spotkań towarzyskich na luzie, większego rozmachu w wydawaniu pieniędzy, których przecież tu jest więcej niż tam.  – powiedziała Elżbieta. Siedziałyśmy przy stole naprzeciwko siebie. Obok nas organista i jego żona. Zaproponowali, żebyśmy porozmawiały po polsku, a oni przysłuchiwali się melodii naszego języka.  Polskie spotkanie w holenderskim domu. I nostalgia, której trudno wówczas uniknąć.
- Wróć do Polski. – wyrwało mi się prawie szeptem.
- Tam bym się chyba już nie odnalazła. Wiesz, moja Polska to ta sprzed dwudziestu lat. Jej już dawno nie ma.


A moja Polska? Gdzie jest? Mieszkam w niej przez całe życie. Pewnie nie zawsze mnie zachwyca jej codzienność. Bywa, że się czegoś wstydzę. Ale wciąż jest moja. Może nawet coraz bardziej. Bo nadal jest we mnie. W tym, co robię. We wszystkim, co kocham. I w  języku, który pozwala mi zrozumieć siebie.


- A jak się mówi po polsku „se seca rapido”? – zapytała Silvia, spoglądając na mnie znad pranych skarpetek. Tego dnia dotarłyśmy do schroniska w Laredo, prowadzonego przez zakonnice. Urządzone z dbałością o szczegóły. Czyściutkie. Ciche.  A w ogrodzie piękny, kamienny zlew, który służy jako pralnia dla pielgrzymów. Wieczorne słońce przygrzewało mocno. Na sznurku obok nas dyndały majtki, skarpetki, koszulki, spodnie, ręczniki. Różnokolorowe. Różnorozmiarowe. Różnonarodowe.
- Suszy się szybko. – odparłam, wieszając biustonosz nad kamiennym zlewem. I spojrzałam na Silvię z pewnym rozbawieniem, zaskoczona, że ta fraza okazuje się wcale nie łatwa.  – Suszy się szybko – powtórzyłam w odpowiedzi na zakłopotane spojrzenie.
- Susy… szuszi…. su…susy se sssypko…. Hm, to jednak bardzo trudny język.



Komentarze

  1. Usiadłam przy Tobie w klasztornym ogrodzie. Gdy tam byłam nie było nikogo. Cisza klasztornej celi, biel ścian, skrzypiąca podłoga, schody i dzwonek pociągany sznurem... i popołudniowe słońce w tymże ogrodzie. Miejsce, które dało mi pozytywną energię.
    Czytam Twoje wpisy od pierwszego i smakując wracam w miejsca, które przywołują wspomnienia z Drogi. Bywało różnie... słodko-gorzko, ale zgadzam się z twierdzeniem, że to własnie droga jest celem, w jakąkolwiek ruszyć będziemy mieli odwagę.
    Ruszyłam w 2009 r. i idę nadal :)
    A Buen Camino jest ważnym pozdrowieniem w moim domu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, że przysiadłaś obok. Do zobaczenia w Drodze :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty