49. Plaża dla naturystów, czyli o granicach przyjemności

Szłam nabrzeżem Tybru. (We wszystkich miastach, które odwiedzam, spaceruję wzdłuż rzek. Pozwalają mi poukładać myśli, poczuć obecność genius loci – choć  wcale nie wiem, czy tam właśnie mieszka.) Na mętnej wodzie unosiła się gdzieniegdzie łódź albo barka (Tyber jest żeglowny tylko na końcowym, 40-kilometrowym odcinku, aż do ujścia do Morza Tyrreńskiego). Zdumiewająco nieefektownie wyglądała ta rzeka, nad której brzegami Romulus i Remus postanowili pobudować Rzym. Ale już to, co wzniesiono dookoła, z pewnością budziło zachwyt.

Tyber leniwie toczył swoje wody. Jakby po drodze przyglądał się potężnym mostom, monumentalnym kościołom, dumnym pomnikom, bogato zdobionym kamienicom. Jakby w zadumie podziwiał piękno miasta, przez które dane mu było przepływać.

Stanęłam na Ponte Sant’ Angelo/ Moście Świętego Anioła. Przyglądałam się posągom aniołów ustawionym na cokołach powyżej balustrad. I górującej nad nimi kopule Bazyliki Świętego Piotra. Alei platanów, smartom, skuterom, straganom z tandetnymi pamiątkami, uśmiechom do selfie, mieszaninie barw i nacji. I nie mogłam się nadziwić wszechobecnemu przemieszaniu sacrum i profanum, dawnego ze współczesnym, tego, co ulotne z tym, co nieprzemijające. Czułam przenikającą wszystko radość życia. I wiedziałam, że chcę ją zabrać ze sobą tam, skąd przybyłam.


Włosi są mistrzami przeżywania przyjemności. Robią to naturalnie, po prostu. Jedzą lody – ogromne. Piją kawę – pyszną. I młode wino, które szybko uderza do głowy. Bawią się wieczorami. Głośno się śmieją. Obejmują. Gestykulują. Opowiadają przerysowane historie. Uwielbiają też fare l’amore. Znienacka pada pytanie „Czy chcesz się ze mną zrelaksować w łóżku?” Niezwykle prosta propozycja. Wygłoszona tonem, jakim można by zapytać „Napijesz się kawy?”. (Bo i przyjemność uważana za porównywalną.) Można się o nią oburzyć. Albo przystać.


Nasza kultura jest bardziej powściągliwa, mocno przesiąknięta purytanizmem. Słowa przyjemność i rozkosz brzmią w niej nadal prowokacyjnie. Przez kawał życia seks jawił mi się jako sfera naznaczona grzechem, obwarowana zakazami, niebezpieczna. Ot, jakie czasy, takie obyczaje. Nie doszukuję się winnych. Po prostu, taki stan świadomości. Próbowałam coś zmienić. Przez lata studiowałam uczone księgi, żeby tę sferę zrozumieć, oswoić. Żeby się w niej poczuć jak u siebie. Żeby wyzwolić się od wstydu i lęku. Intelektualnie mi się udało. Potrafię rozmawiać o erotyzmie z dużą swobodą. Ale emocje wyzwolił dopiero czas, przypadek, natura.


- Trzeba mieć orgazm. – mówił z przekonaniem Cesare. – To bardzo ważne. Potrzebne. Wręcz konieczne, żeby żyć.
- Tak, ważne. Ale przedtem musiałabym się w tobie zakochać. Bezgranicznie. Do szaleństwa. Z pełnym zaufaniem. Na wieczność.
- Na wieczność? – zdumiał się wyraźnie - Ale po co? – zapytał ze swoim uroczym, włoskim wzburzeniem w głosie - Przecież uczucia są przemijające.
- Tak, ale …. - spojrzałam zaczepnie i zawiesiłam na chwilę głos - ….. zawsze kocha się na wieczność. Bez takiego założenia nie ma miłości.
- Nie uważasz, że to trochę zbyt egzaltowane? – odparł z przekąsem.
- Być może…. Ale piękne zarazem. …..Zresztą, miłość jest jak sztuka. Możesz ją zlekceważyć, w przekonaniu, że szkoda czasu. Ale wtedy twoje życie jest uboższe. Gdy potraktujesz ją zbyt powierzchownie, nie poczujesz smaku życia.
- Wiesz, przyjemność jest ważna. – powiedział, jakby nie słyszał moich słów. – My, Włosi, lubimy przyjemności. Bez nich jest ponuro i nijak.
- Więc seks jest po prostu przyjemnością? Jak dobre wino i ser?
- I żeglowanie po morzu. I jazda na rowerze. I wędrówka przez Camino.

Kultura włoska docenia rozkosze ciała (stołu i łoża). Widać to w rozmaitości propozycji kulinarnych (dania przyrządzane z nieziemsko pachnących, świeżych ziół, oliwy, pomidorów, oliwek, parmezanu i wina) i rodzajów lokali gastronomicznych (trattoria, pizzeria, ristorante, osteria, taverna, cafe, bar, birreria, cantina) . Trudno tego nie dostrzec także w sposobie, w jaki Włosi zasiadają do stołu. Pojawiające się potrawy witają głośnym aplauzem, wąchają, zachwalają, wzdychają przy smacznych kęsach, próbują dań sąsiadów. Cały biesiadny obrządek, kipiący radością.


- Wiesz, dlaczego mamy w Polsce skromną tradycję serowarską? – zapytał Paweł, siedzący obok mnie w autobusie. Jechaliśmy z Pyrzowic do Balic, bo nasz samolot z powodu mgły nie mógł lądować na krakowskim lotnisku. - Bo nasi przodkowie zjadali mleko. Nie mieli go zbyt dużo. Poza tym w naszym klimacie potrzebowali więcej jeść, a mleko przechowywali dłużej, bo było zimno. W krajach Europy południowej było długie, gorące lato, więc jedli mniej, a mleko szybko się kwasiło. Nie nadążali zjadać. Robili sery, żeby przechować nadmiar mleka. I w ten sposób opracowali wiele receptur na doskonałe sery.
- Wygląda na to, że przyjemność jest możliwa dopiero w wyniku nadmiaru. Że jest zbytkiem. Biedne społeczeństwa nie miały takich przyjemności.
- Miały inne. Proste życie jest pełne prostych przyjemności.


- Szłam wczoraj plażą.- opowiadała Silvia, gdy siedziałyśmy na schodach, czekając na otwarcie polideportivo (hali sportowej) w Guernice -  Było nad wyraz pięknie. Czysty, ciepły piasek. Fale, obmywające moje stopy raz po raz. Łagodny wiatr, który rozwiewał mi włosy. Nie było zbyt wielu ludzi. Czułam spokój. I z radością oddawałam się nastrojowi chwili. W pewnym momencie zrobiło się całkiem pusto. Szłam tylko ja. A potem nagle znalazłam się na plaży dla naturystów. Dookoła mnie byli sami nadzy ludzie.
- No, tak! - roześmiałam się – A tu peregrina z plecakiem, w koszuli z rękawami, długich spodniach, kapeluszu. Zabawne zestawienie.
- Wiesz, nic nie mam do nagości. – zapewniła Silvia pospiesznie – Ale wolę zachować ją na sytuacje intymne.
- Myślisz, że jest coś niewłaściwego w wygrzewaniu ciała na słońcu? – zapytałam – A może to nasza kultura jest nieco przesadzona, skoro nam takich prostych przyjemności zabrania?
- Nie wiem. – odparła i zamyśliła się. – Z pewnością trudno wędrować na golasa. – dodała i obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. - A tam, na tej plaży, ja byłam ubrana, a oni - nadzy. Czułam się bardzo zakłopotana. – przerwała na chwilę – Ale tak – dorzuciła – to z pewnością niepotrzebne ograniczenie kulturowe.


- Co ci pozostaje? – wykrzyknęła Kamila. Stałyśmy w ogrodzie szkolnym. Dookoła nas bawiły się dzieci. – Bez papierosów? Alkoholu? Używek? Bez imprez? Przecież wtedy życie staje się strasznie nudne! – spojrzała na mnie z wyrzutem, choć nie pamiętam, bym jej czegokolwiek zabraniała.
- Czy ja wiem? – zastanowiłam się, bo nie po raz pierwszy sugerowano mi, że jestem dziwaczna. I nie po raz pierwszy czułam, że po prostu jestem sobą. – A jeśli przyjemnością jest to, co robisz, czym się zajmujesz? – rzuciłam pytające spojrzenie. – Wędrowanie, tworzenie biżuterii, malowanie, szycie, śpiewanie, rzeźbienie, muzykowanie, pisanie? Jeżeli to jest przyjemność największa, najgłębsza, która pozwala ci dotknąć siebie, swojej istoty, uwalnia cię od lęków, daje spokój i radość? – powiedziałam, a ona spojrzała z powątpiewaniem. - Wiem, że nie o taką przyjemność ci chodzi. – dodałam – Ale ja ją wolę.


Komentarze

Popularne posty