46. Oklaski na stojąco, czyli o pamiątkach, które się nie kurzą

- W Jeleniej Górze też nas fajnie przyjęli. – napisała Ewa na czacie. Zazwyczaj rozmawiamy przez telefon, godzinami opowiadając sobie, co nas spotkało w ostatnich dniach. Ale czasem wolimy trochę popisać. I te wiadomości zostają z nami na dłużej.  -To był szósty dzień festiwalu, a organizatorzy stwierdzili, że nasz spektakl był najlepszy. – Przeczytałam i poczułam się dumna, że mam takie zdolne dzieci. - Niestety, nie było nagród, więc musieliśmy się zadowolić owacjami na stojąco, dużą grupą widzów na spotkaniu pospektaklowym i satysfakcją.
- Owacje na stojąco to też niezła nagroda. – odpisałam w pośpiechu, wyczuwając nutkę żalu. - Tylko nie da się postawić jej na kominku. Ale za to się nie kurzy. – dopisałam i zaśmiałam się cicho.
- To prawda :) no i jeszcze jest na tyle krótkotrwała, że po czasie trudno się chwalić owacjami, skoro nic po nich nie zostało namacalnego. – wyświetliła się jej odpowiedź, a po chwili jeszcze kilka słów - Ale tak, to duża nagroda.
- Wiem…..  - zastanowiłam się przez chwilę, nie chcąc, żeby to, co napiszę zabrzmiało jak banał. - nie zostawia śladów. Tylko w pamięci. Ale miłe wspomnienia po latach docenia się najbardziej.
- Pewnie tak :) i łatwiej z nimi podróżować i przeprowadzać się. – odpisała Ewa z właściwą sobie lekkością, która oznaczała wyzwalanie się od żalu - Same plusy :)



Wyjęłam pudełko ze starymi zdjęciami. Wysypałam na podłogę. Wraz z nimi wysypały się wspomnienia. Urywki z życia. Chwile dawno minione. Czasem ukryte w zakamarkach pamięci tak głęboko, że zupełnie niemożliwe do odnalezienia.  Tata. Chciałam go przywołać z przeszłości. Ożywić. Odszedł od nas poprzedniego dnia. I wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Brałam do ręki zdjęcie po zdjęciu. Na jednych był sam. Na innych z Mamą (wtedy stał blisko, wpatrzony w nią z zachwytem). Z kolegami z pracy albo z wojska. Ze mną i moim bratem. Nad morzem. W parku. Na motorze. W górach. Przy ognisku. Zazwyczaj z pewną miną. Albo skupiony. Czasem z półuśmiechem na twarzy.

Chyba go takim nie lubiłam. Był wtedy daleki, zasadniczy, chłodny.  Zachwycał go dryl wojskowy. Ironicznie odnosił się do słabości. Zbyt wiele upraszczał. Nie widział problemów. Nie miał czasu, żeby się nad nimi zatrzymywać. Był od spraw kluczowych. Awarii wag w hucie, gdzie czasem wzywano go w środku nocy. Budowy domków letniskowych dla pracowników HiL-u, gdzie przez lata był prezesem. Zarządzał. Spory rozstrzygał szybko i zdecydowanie. Był małomówny. Nie miał czasu na okazywanie emocji. A może się ich obawiał?

Zaprzyjaźniłam się z nim dopiero, gdy przeszedł na emeryturę. Spędziliśmy kiedyś razem cały miesiąc na wsi. Tylko On, ja i moje dzieci (wtedy jeszcze całkiem małe). Był wrzesień. Ciepły. Piękny. Drzewa uginały się od śliwek. Dziewczynki bawiły się na trawie. Pieluchy powiewały w lekkim wietrze. Słońce grzało mocno. Siadaliśmy przed domem i prowadziliśmy długie rozmowy. Pytał. Słuchał - miał wtedy dużo czasu, więc słuchał. Zastanawiał się. Przyznał, że o wielu sprawach nie miał pojęcia. I że dopiero wtedy mnie zrozumiał.

Z szarej koperty wypadło większe zdjęcie. Leśna polana, a na niej harcerze. Siedzą w kręgu. Wśród nich ja. Z gitarą. Śpiewam i gram.

- Na polanie dogasa ognisko. Cisza wkoło, srebrzyste lśnią skry – zanuciłam harcerską piosenkę, którą czasem śpiewaliśmy razem z Tatą. – Gwiazdy zgasły, poranek już blisko, a Ty śnisz tęczowe sny.

Harcerstwem zaraził mnie Tata. Był drużynowym w swojej rodzinnej wsi.  Z pasją opowiadał o przyrzeczeniu, ogniskach, zwiadach, budowaniu obozu, o swoich instruktorach i harcerzach. Przekazał mi wielkie zaufanie do tego ruchu. Wpadłam po uszy. To była piękna przygoda, trwająca kilka dobrych lat. Bywałam drużynową, oboźną, komendantką. To doświadczenie, choć nie przeżyliśmy go wspólnie z Tatą, było jednak naszym wspólnym.

- Nikt Ci nie dał złocistych odznaczeń. – śpiewałam dalej, a łzy toczyły mi się po policzkach. - Taki szary, harcerski masz strój. Lecz bez odznak, bez szlifów, bez znaczeń Tyś nam wodzem na życia znój.

Lubił wędrować (albo chociaż spacerować. Dzień bez spaceru uważał za dzień stracony. Kiedy choroba kolana unieruchomiła go na jakiś czas, był tym wyraźnie załamany. Odzyskał wigor, gdy znów mógł chodzić). We wspomnieniach z dzieciństwa odnajduję migawki z rajdów, zdobywania szczytów górskich i odznak turystycznych. Schroniska, namioty, ogniska z pieczeniem ziemniaków i kiełbasy. I śpiewanie piosenek (Choć nie śpiewał zbyt dobrze. To była domena Mamy). Raczej ludowych i biesiadnych. Harcerskie przyszły później.

Kiedy wędruję przez Camino, raczej nie myślę o Tacie. Jest tyle wrażeń, tyle nowych myśli, tyle spotkań. Zanurzenie w teraźniejszości sprawia, że przeszłość odchodzi w cień. Ale przecież czuję, że wciąż jest ze mną. Tak jak on wygrzewam się w słońcu, podziwiam kwiaty, drzewa, mosty i krajobrazy. Pomagam innym wędrowcom i pozwalam sobie pomóc. Nie oczekuję zbyt wiele i cieszę się tym, co mnie spotyka.

Bywa, że jakieś skojarzenie przywoła go znienacka. Pan w kaszkiecie. Zimna woda ze studni. Pomarszczone jabłka w drewnianej skrzynce. Koszula w kratkę. Ścieżka przez las. Kamizelka z kieszeniami. Rower –„koza”. Skórzany pasek. Bolące kolano. Dźwigi na budowie. Zachód słońca. Wojskowy plecak. Składane krzesełko na korytarzu w starym pociągu. Wielki pęk kluczy. Buty – pionierki. Wojskowa grochówka. Scyzoryk. Zboże na hałdzie. Trzeszczące radio. Defilada wojskowa. Rozpalanie ogniska. Są takie chwile, kiedy czuję, że jest obok. I wiem, że pozostanie ze mną. W tym wszystkim, co mi przekazał. W swojej miłości do świata, do przyrody, do wędrówki. I w otwartości na ludzi.

- Będą kiedyś te iskry zaklęte , co tak jasno dziś złocą Twą twarz,…. – kończyłam piosenkę, żegnając się z Tatą. - …. opowiadać  o Tobie legendę, Komendancie, Wodzu nasz.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty