41. Usa al amor como un puente, czyli o relacjach

- No quieres? – zapytał Benito, kiedy zdjęłam jego rękę ze swojego ramienia.
„Więc czego właściwie chcę?” – zapytałam samą siebie. Przed oczami przesunęły mi się sceny z życia. Ludzie, sytuacje, wątki. Poczułam tamte emocje. Euforię, podniecenie, siłę, gniew, strach, smutek, ból, przygnębienie. I wreszcie …. spokój. Kiedy wypełnił moje ciało, pomyślałam, że chcę przy nim pozostać. Może chociaż przez jakiś czas. Być może potem zatęsknię za zmianą, za różnorodnością emocji. Wszak, preferując spokój, pozbawiam mój świat kolorów.
Szliśmy przez chwilę w milczeniu, wąską ścieżką, która wiła się brzegiem stromego klifu. Kilkanaście metrów poniżej, po plaży spacerowały rodziny z dziećmi. Pomyślałam o moich córkach i naszych wyprawach nad morze. O spacerach, chlapaniu się w zimnej wodzie, budowlach z piasku. O pięknych polskich plażach, których przemierzyłyśmy wiele. O wozie Drzymały nad stawem i wieczornym rechocie żab. O ogniskach i śpiewaniu piosenek przy dźwiękach gitary.
Przeszłość, choć minęła, nie odeszła bezpowrotnie. Jest tym, co pomaga zinterpretować nadchodzące wydarzenia. Tyle odbieram ze świata, ile zrozumiałam w życiu i w sobie. Na tyle jestem w stanie zaakceptować to, co przychodzi, na ile jestem świadoma samej siebie. Wiem, że jedną ze spraw, które cenię najbardziej, są relacje. Prawdziwe. Szczere. Głębokie. Z pewnością nie ich pozory.
- I don’t want. – odpowiedziałam, spoglądając na Benito. - No quiero. – powtórzyłam po hiszpańsku.

Życie składa się z wielu momentów. Jak film, posklejany z rozmaitych klatek. Nie zawsze udaje się dostrzec jego spójność. Bywa zmienne, chaotyczne, z jakąś własną logiką, którą trudno rozwikłać.  Czasem wydaje się, że jest zlepkiem niepasujących do siebie układanek. Że ktoś je wymieszał, a potem porozdzielał, bez ładu i składu.


- Jak w tej całej plątaninie odnaleźć własną drogę? Jak zrozumieć, co nią jest, a co nie jest? – zapytałam Silvię (Może zresztą zadałam to pytanie samej sobie?)
Czekałyśmy na gondolę, która miała nas przeprawić na drugi brzeg. Most gondolowy, zbudowany nad rzeką Nervión, łączy dwa miasteczka - Getxo i Portugalete. Jego gondola (zawieszona na stalowych linach) może pomieścić osiem samochodów, a także rowerzystów i pieszych. Na wysokości sześćdziesięciu metrów ponad taflą rzeki wznosi się ponadstumetrowa, metalowa konstrukcja. Można tam wjechać windą i podziwiać ujście rzeki do morza oraz krajobraz okolic Bilbao.

- Popatrz na ten piękny most. – powiedziała Silvia, jakby nie usłyszała moich pytań - Zastanawia cię, skąd wziął się pomysł na postawienie w tym miejscu akurat takiego mostu?  - zapytała i swoim zwyczajem ciągnęła opowieść, nie czekając na moją reakcję. - Pod koniec dziewiętnastego wieku, kiedy w okolicy odkryto złoża rud żelaza, Bilbao było świetnie rozwijającym się ośrodkiem przemysłowym. Przypływały tam wielkie okręty. Ale częśc towarów wożono drogą lądową. Potrzebny był most pomiędzy dwoma brzegami rzeki, czyli między Portugalete i Getxo. Ale  zwykły most stanowiłby przeszkodę dla statków. Zdecydowano, że będzie to zupełnie nowy typ konstrukcji. Projekt stworzył uczeń Eiffla, czyli mistrzowska ręka, Alberto Palacio. Budowa trwała trzy lata. Pochłonęła ogromne pieniądze. Otwarcie mostu  nastąpiło w lecie1893 roku. Z miejsca okrzyknięto go cudem myśli inżynieryjnej oraz symbolem zwycięstwa ludzkości nad przyrodą. Infantka Doña Izabela była podobno tak zafascynowana konstrukcją, że przeprawiła się gondolą z jednego brzegu rzeki na drugi aż sześć razy.


- Świetnie się trzymasz.– wymamrotał Jerzy, zbyt mocno pochylając się w moją stronę. – Zrób z tym coś.
- Świetnie się trzymam? – roześmiałam się - Mówisz o mnie jak o zabytku.
Siedzieliśmy w krakowskiej restauracji. W gronie, w którym znamy się od dzieciństwa. Na tyle eleganccy, jak sądziłam, żeby nie poruszać tematów zbyt intymnych. Na tyle jednak swojscy, jak się okazało, by mogły wybrzmieć niepostrzeżenie.
- Masz kogoś? – dopytywał, kierując rozmowę na temat, którego się nie spodziewałam. Był już mocno wstawiony. Ja zresztą też wystarczająco, żeby mieć pewną trudność z odmawianiem. Na parę godzin wyłączyłam czujność. Wydawało mi się, że w tym towarzystwie mogę czuć się bezpieczna. Aż tu nagle taka pułapka! W mgnieniu oka doprowadziłam umysł do przytomności.
- Czy ty mnie podrywasz? – spytałam, odsuwając się na bezpieczną odległość. – Jeśli tak, to daruj sobie.
- Co cię powstrzymuje? – dopytywał Jerzy, wodząc po mnie zamglonym wzrokiem.
- Nie mogłabym spojrzeć w oczy twojej żonie. Znamy się od dzieciństwa. Wychowałyśmy się razem. Powierzałyśmy sobie dziecięce sekrety. Lubię ją. Może nawet kocham. Jak siostrę. - spojrzałam na nią. Siedziała kilkanaście metrów dalej. Patrzyła na nas. Uśmiechnęła się do mnie szczerze i ciepło. Odpowiedziałam jej uśmiechem. - Tego się po prostu nie robi. - dodałam.
- Szkoda. Gdybyś jednak miała ochotę na gorący seks, to pamiętaj o mnie. – nie dawał za wygraną, choć ledwo trzymał się w pionie.


Kobiety, które spotykam, często opowiadają o tym, co je trapi. O relacjach, które się rozpadły. O emocjonalnych zawiłościach. Chcą się z nimi zmierzyć. Zrozumieć ich znaczenie. Przecież emocje tworzą ich życie. Przenikają wszystkie zakamarki ciała i duszy. Wypełniają każdą chwilę. Wpływają na decyzje. Potrafią zniszczyć. Ale bywa też, że dają ogromną siłę.

- Kiedy odszedł mój mąż, – zaczęła swoją opowieść Brigitte, kiedy czekałyśmy we trójkę na kolację w barze w Marquina - świat mi się zawalił. Poczułam się stara, beznadziejna i nikomu niepotrzebna. – westchnęła głęboko - Byłam z nim bardzo związana. A on pewnego dnia po prostu spakował się i odszedł. Do innej. – głos jej się załamał, a w oczach pojawiły się łzy - Byłam zdruzgotana. Czułam, że życie nie ma sensu. Czas mijał, a ja wciąż nie mogłam się pozbierać. Takie rany nie goją się łatwo. – powiedziała i spojrzała na nas, jakby szukając znaku, że ją rozumiemy.
- To prawda, poczucie odrzucenia jest o wiele gorsze od samotności. – odrzekłam, zastanawiając się, czy moje słowa były wystarczającym znakiem.
- Tak, czułam się jak śmieć. Wstawałam rano, mechanicznie wykonywałam różne prace domowe. Unikałam ludzi, a oni mnie. Nawet  moje dzieci się ode mnie odsunęły. Bo nikt nie lubi ludzi nieszczęśliwych. – podsumowała, a ja pokiwałam głową, czując, że bardzo dobrze znam tę sytuację. Przez smutną twarz Brigitte przemknął nieśmiały uśmiech. Wypiła łyk wody i ciągnęła dalej: - Pewnego dnia postanowiłam wyruszyć na Camino. To było Camino Primitivo. Moje pierwsze. Szłam i - dzień za dniem - powoli wracałam do życia. Zaczęłam dostrzegać jego uroki. I wtedy zrozumiałam, że wędrowanie jest mi potrzebne jak powietrze. Że właśnie taki kontakt ze światem, z ludźmi, z przyrodą, z sobą samą daje mi siłę i pozwala wrócić do domu z poczuciem sensu. Nadal jestem starszą panią na emeryturze. Ale teraz lubię siebie. I widzę, że ludzie do mnie wracają. – zakończyła swoją historię, uśmiechając się szeroko.
- Wcale się nie dziwię. – powiedziałam, czując ulgę, że ta opowieść ma jednak dobre zakończenie - Jesteś uroczą osobą. – uśmiechnęłam się i objęłam ją ramieniem - Masz rację, to się czuje, że lubisz siebie. Że masz dystans do tego, co świat o tobie myśli. Po prostu robisz swoje. A, swoją drogą, - zastanowiłam się - to ciekawe, że kiedy stajesz się niezależna, wtedy, paradoksalnie, łatwiej ci nawiązywać relacje.

Zrozumieć siebie. Bez tego nie da się zrozumieć drugiego. Poznać swoje granice. Odnaleźć  swoją drogę. Docenić tę osobę, którą się jest. Polubić. Pokochać z całych sił. Dopiero wtedy można wyruszyć na spotkanie. A potem na wspólną wędrówkę. Nie oczekując niczego nawzajem. Po prostu iść razem. I powoli odkrywać, że jednak warto.

- Juliana napisała, że zakochała się we mnie. – zwierzył się Andreas.
- Wiem. – odparłam cicho.
- Wiedziałaś o tym? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
- Czułam to.  – odpowiedziałam, powoli zbierając myśli. - Widziałam, jak patrzyła na ciebie, jak się do ciebie zwracała, jak trzymała cię za rękę, głaskała po włosach. To była czułość zakochanej kobiety.
- Hm, no tak. Ale …. – zawiesił głos, zastanawiając się nad czymś, co nie dawało mu spokoju - Wiesz, nie jestem jeszcze gotowy na nowy związek.
- Rozumiem, że nie jesteś gotowy. Masz do tego prawo. – powiedziałam z przekonaniem - Ale wysyłasz mylne komunikaty. Flirtujesz, zwodzisz, podchodzisz blisko, oswajasz, oczarowujesz.
- Tak to widzisz? – spytał nieco zakłopotany.
- Tak. Jesteś czarujący. Więc się zakochują. – uśmiechnęłam się, bo rzeczywiście był. Ale zaraz dodałam: - A wtedy ty uciekasz. Ranisz, bo nie chcesz zostać zraniony.

Lęk. Przed miłością. Przed zaangażowaniem. Przed porzuceniem. Przed cierpieniem. Jak bardzo potrafi zamykać na dobre spotkania? Jak bardzo blokuje zmianę, hamuje rozwój? Znam ten lęk. Wiem, jak ciężko z nim żyć, choć wydaje się, że za jego murem jest bezpiecznie. Po wielu próbach wreszcie zaczynam się od niego uwalniać.


- Co ma Puente de Vizcaya do mojej szamotaniny emocjonalnej? - zapytałam Silvię, nieco urażona.
- Wciąż tkwisz po tej samej stronie rzeki. Musisz przedostać się na drugi brzeg. - odpowiedziała - Zacznij budować most. To długa i mozolna praca. Usa al amor como un puente./ Użyj miłości jako mostu. – dodała – To z hiszpańskiej piosenki.
- Hm, piękne! Tak właśnie zrobię. Do zobaczenia po drugiej stronie! – zawołałam, wchodząc na gondolę Puente de Vizcaya.



Komentarze

Popularne posty