35. You are independent woman, czyli marzenia o wolności

- O! famous team! – zawołał na nasz widok długowłosy mężczyzna, z którym  mijaliśmy się tego dnia kilkakrotnie, wymieniając zwyczajowe Hola i Buen Camino. Właśnie dotarłyśmy z Silvią do klasztoru cystersów w Zenarruza, gdzie tego dnia planowałyśmy zakończyć wędrówkę.  Tym razem etap był krótki - tylko dziesięć kilometrów, bo byłyśmy bardzo zmęczone poprzednim, trzydziestokilometrowym odcinkiem.
- Frank – przedstawił się, zrzucając plecak na ziemię - Frank from France – dodał, zdecydowanie nadużywając swojego wibrującego „r”. Uśmiechnął się w jakiś uroczy sposób, odsłaniając nieco krzywe zęby.  Przechylił przy tym głowę, trochę kokieteryjnie, a falujące włosy opadły mu na ramię. Nie był już młody, ale może właśnie dlatego znał swoje mocne strony. Opanował łagodną sztukę uwodzenia, która dodaje ciepła i pikanterii nawet krótkotrwałym znajomościom.
- Czym się zajmujesz? – zapytałam, gdy usiedliśmy na tarasie, z którego rozpościerał się widok na góry.
- Jestem wolnym człowiekiem.
- O, to ciekawe. Cóż to zatem znaczy?
- Pracuję przez siedem miesięcy, a przez pięć podróżuję. Choć wolałbym pracować przez pięć albo nawet tylko przez dwa. I do tego zmierzam. – roześmiał  się szczerze – Moja  wolność to możliwość decydowania o tym, jak wykorzystuję czas mojego życia. – dodał, podkreślając swój zachwyt nad niezależnością. Nie był pierwszym mężczyzną, od którego usłyszałam taką wolnościową deklarację. Od lat przysłuchuję się opowieściom na ten temat. Bo mężczyźni, którzy mnie fascynują, zazwyczaj pragną być wolni.

- Czym jest dla ciebie wolność? – zapytałam Cesare, kiedy uczynił podobne wyznanie. Odpoczywaliśmy pod toskańskim drzewem gdzieś pomiędzy San Gimignano a Monteriggioni.  Wiał ciepły, lekki wiatr. W powietrzu unosił się zapach lawendy i rozmarynu.  Odpowiedzi, które padają w takich okolicznościach, są bez wątpienia bardziej entuzjastyczne niż mogłoby to wynikać z realiów życiowych. Tym niemniej, warto je usłyszeć.
- Robię to, na co mam ochotę. I kiedy mam ochotę. – odpowiedział - Mogę jechać, dokąd zechcę. Jeśli zechcę, to na miesiąc. Jeśli zechcę, to na rok. – zamyślił się na chwilę, a potem dodał  - Po czterdziestu pięciu latach odzyskałem wolność i możliwość decydowania o sobie. I bardzo mi się to podoba. – roześmiał się. A ja razem z nim. Jakoś znajomo zabrzmiała ta konkluzja. Wiedziałam, czym jest ulga, którą czuje się w momencie uwolnienia. Zwłaszcza, jeśli więzy raniły, przynosiły upokorzenie, ograniczały rozwój. Na szczęście, nawet najgorsze nie trwa wiecznie.  Więzy okazały się złudzeniem. A ja byłam znów wolna. I nagle otworzyły się przede mną drzwi do świata, którego istnienia nawet się nie spodziewałam. Ten świat był piękny i dawał wiele możliwości.

- Wiesz, za rok będziemy tu mieli niepodległość. – oznajmił Bernardo, nauczyciel tenisa, który pomagał przyjaciołom w prowadzeniu hostelu w Barcelonie. Był późny wieczór , gdy usiedliśmy w urokliwym saloniku.  Całodniowa wędrówka śladami Gaudiego, bardzo mnie zmęczyła. Zapadłam się w miękkość kanapy. Klimatyzacja przyjemnie chłodziła powietrze. Czułam, jak z mojego ciała powoli uchodził żar, nagromadzony w ciągu dnia. Panował półmrok. Tylko blask stojącej obok lampy delikatnie oświetlał profil mojego rozmówcy. Przyjrzałam mu się uważniej. Jego ciemne oczy były pełne blasku. Rozwichrzona czupryna poruszała się w rytm słów, wypowiadanych z wielkim entuzjazmem. Opowiadał mi o budzeniu się świadomości narodowej i o zaangażowaniu wielu ludzi we wspólną walkę.
- Tak, widziałam mnóstwo flag katalońskich na domach i napisy „independència”. Ta sprawa wyraźnie porusza  serca i umysły wielu mieszkańców.
- Dziwisz się? Stanowimy odrębny naród. Ale wciąż nie jesteśmy wolni.  -  powiedział, a przez jego twarz przeleciał  nerwowy skurcz - Katalonia to bogaty region. Ale nie mamy naszych pieniędzy. I o wielu sprawach nie możemy decydować. -  dodał i nagle poweselał. – Ale jesteśmy coraz silniejsi jako naród. I coraz bardziej jednomyślni.  Jesienią ponad dwa miliony Katalończyków zagłosowało za oddzieleniem się od Hiszpanii. Choć Madryt, oczywiście, uznał głosowanie za nielegalne.
- Myślisz, że wasza niepodległość jest możliwa?
- Przez cały czas o nią walczymy. Do skutku.

Rozumiem potrzebę samostanowienia. Znam zapał do walki o niezależność. Pamiętam rok 1980 w Polsce. I tę eksplozję wolności! To poczucie wyzwolenia. I szczęścia. Że wreszcie. Że doczekaliśmy. I nic już – jak się nam wtedy wydawało - nie jest w stanie tego szczęścia zakłócić. I nikt nie jest w stanie tej wolności nam odebrać. ….. I rok później stan wojenny – poczucie zamknięcia, zniewolenia i strachu. I absolutnej bezsilności. Do dziś niechętnie wracam wspomnieniami do  tamtego czasu. Ale cenię wolność, bo wiem, jak bardzo boli jej utrata.

- Wolność, niezależność… dlaczego to dla ciebie takie ważne? – zapytałam Andreasa, z którym toczyłam dysputy na rozmaite tematy życiowe, ilekroć spotykaliśmy się, wędrując przez Camino del Norte.
- Nie lubię żadnego przymusu. Robię to, na co jestem gotowy. – odpowiedział z przekonaniem – To dotyczy wszystkiego: związków, pracy, miejsca zamieszkania… Na przykład w kwestii zawodu, dochodzę do jakiegoś poziomu w tym, co robię. Do poziomu, który mi wystarcza. Satysfakcjonuje mnie…  Wtedy zmieniam zajęcie… I tak, byłem już fotografem, stolarzem, gitarzystą.  – wymieniał z nieukrywaną dumą – A teraz chcę pojechać do Indii i medytować. – dodał i spojrzał na mnie, sprawdzając, czy zrobił wystarczająco duże wrażenie. No cóż, zrobił, bez wątpienia. Bo ja też mam wielkie marzenia o wolności.

- Zmieniłaś się – powiedziała moja młodsza córka – Chyba nawet nie pamiętasz, że byłaś inna.
- Pamiętam. – zamyśliłam się, bo temat nie był łatwy, a przecież chciałam, żeby odpowiedź była istotna – Nie  byłam wolna. Bałam się. Zbyt wielu rzeczy się bałam….. Widzisz, dwoje dzieci to duża odpowiedzialność. Chciałam ją ponosić. Zdecydowałam się na nią świadomie. Ale liczyłam na wsparcie. Nie doczekałam się. I to było zbyt trudne.

Kobiety rzadko deklarują, że są wolne. Czy dlatego, że nie są? Nie czują się wolne? Czy też wolność w ogóle nie jest kobiecym atrybutem? Raczej przynależy do męskiego świata? A może kobiety uważają wolność za brak? (Bo stwierdzenie, że kobieta jest wolna, bywa interpretowane nieprzyjaźnie, że nikt jej nie chciał.) Więc wolą nie być wolne. Nawet, jeśli głęboko je to rani.

- Dziś są moje urodziny! - zawołała Shea, w pewien lipcowy ranek - Mam sześćdziesiąt pięć lat! I kocham moje życie! - dodała, a potem odtańczyła swój radosny taniec, do jakiegoś rockowego utworu. Poznałam ją w barcelońskim hostelu, tuż przed moją wędrówką na Camino del Norte. Była teksańską nauczycielką jogi i pilates. Właśnie wracała z Camino de Santiago. Spotkałyśmy się zupełnie przypadkowo (ale jak tu wierzyć w przypadki?).
- Jesteś szalona! – zawołałam, z niedowierzaniem patrząc na jej zwinne ruchy, których trudno było spodziewać się po pani w chyba-już-nie-średnim wieku.
- Jestem wolna! - odparła, nadal tańcząc między fotelami w hostelowym ogrodzie.
- Co przez to rozumiesz? - zapytałam, bo temat nurtował mnie od jakiegoś czasu, a ona rzeczywiście sprawiała wrażenie osoby bardzo niezależnej.
- Przede wszystkim  uwolnienie się od lęku. – odpowiedziała, machając rytmicznie nogą -  Przed tym, co niesie życie… Przed niewiadomym. – kręciła biodrami w takt muzyki – To oznacza akceptację faktu, że życie wciąż się zmienia. Że nic nie jest pewne. – lekkim ruchem odgarnęła włosy z twarzy -  Ja po prostu nie dbam o to, co będzie jutro. Ważne jest dziś!  - wykrzyknęła, wciąż nie przestając tańczyć -  Wolność to też uwolnienie od stereotypów. Przekonanie, że mogę być sobą. Że mogę wreszcie żyć po swojemu.
- Hm,… to wymaga dużej odwagi.
- Tak, i nie przychodzi łatwo…. Ale warto! Wiem to na pewno!

Stałam nad brzegiem oceanu, niedaleko Llanes, w Asturii. Co pewien czas z głębi otworu skalnego wystrzelał w górę strumień wody. Uderzając o skały, wydawał groźny pomruk.(Zjawisko nosi nazwę  bufones de Pria. Strumień wody może osiągać dziesięć metrów wysokości i być słyszany z odległości kilku kilometrów.) Na tej drodze (na Camino del Norte) natura była wyjątkowo intensywna. Silna, niestrudzona, niezłomna. Każdy jej element zdawał się jednocześnie toczyć z innymi walkę o przetrwanie i pomagać im trwać na ich miejscu. Ocean i skalny brzeg. Rośliny porastające skały. Krowy na wąskim skrawku wybrzeża. Wiatr tak silny, że łamał drzewa. Deszcz, który niszczył wszystko, co nie stawiało wystarczającego oporu. Obserwowanie tych zmagań było niezwykłym przeżyciem. Pozwoliło mi zrozumieć moją własną walkę o przetrwanie. Moją potrzebę niezależności. Bardzo głęboką. Tak głęboką, że gdy się od kogoś uzależniam, czuję jak stopniowo odchodzą moje siły, mój entuzjazm do życia. Staję się bezbarwna. Jakby uszło ze mnie powietrze. Co prawda oddaję moją wolność bez żalu. Z tęsknoty za miłością. Z upojenia byciem „razem” i „blisko”. Ale, gdy przestaję być sobą, zaczynam żałować. Poczułam, że niezależność i bliskość to przeciwstawne wartości (Tak je w tej chwili postrzegam. Jako te, które trudno ze sobą pogodzić. Wyznaczyć między nimi granice.), a życie jest ciągłym balansowaniem pomiędzy tymi dwiema. Ale zrozumiałam też, że każda z nich jest dla mnie ważna. I że nie przestanę poszukiwać ich obu.

- You are a very independent woman.– powiedział Andreas, gdy odpoczywaliśmy na trawie w cieniu kamiennego kościoła. – Aren’t you? – zapytał, spoglądając na mnie z podziwem.
- Yes, I am.– roześmiałam się, bo jego spojrzenie oznaczało, że moje marzenia o wolności osiągnęły widoczne rezultaty  -  I’m independent and, you know,  I really love it!


Komentarze

  1. Z ciekawości kolejny raz zajrzałam, czy pojawił się jakiś nowy wpis... i jestem cały czas pod wrażeniem. Wyciągnęła mi Pani prosto z serca - jakież podobne dylematy i przemyślenia.
    Mam dokładnie takie same odczucia - im bardziej zależna staję się od drugiej osoby /nieważne jak-emocjonalnie, formalnie, finansowo/ tym bardziej odchodzę od siebie. Im bardziej się angażuję w życie tej drugiej osoby - daję jej swój czas i uwagę-tym bardziej staję się przezroczysta. Gdy wróciłam z Camino, moja córka pękała z dumy, widziałam jej wpis na facebooku, gdzie opisywała swoim znajomym jak droga zmieniła jej mamę ...pękałam z radości. A potem wróciło wspólne życie, wspólne sprawy... gdzie w tym wszystkim jestem ja? Dziękuję, że Pani pisze, dzisiaj to było dla mnie jak kubeł zimnej wody, bo bardzo czułam, że chcę znowu być tą silną, niezależną, ciekawą świata i ludzi kobietą..nie tylko dobrą żoną, która właśnie ugotowała zupę z borowików...jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty