29. Siedem godzin na lotnisku, czyli o przypatrywaniu się życiu

- Zadzwonię po córkę i zawieziemy cię na lotnisko – powiedział Riccardo, kiedy pociąg, którym wracałam z Santiago, zbliżał się do Madrytu. Od kilku godzin prowadziliśmy ożywioną dyskusję o Camino, o naszych krajach, językach, rodzinach, zawodach.  I ta komunikacyjna zażyłość skłoniła mojego sympatycznego rozmówcę do zatroszczenia się o ostatnie godziny mojego pobytu w jego ojczyźnie. Zadzwonił do żony i wytłumaczył, dlaczego trochę się spóźni (wspominając o mnie, używał określenia amiga del viaje/ przyjaciółka z podróży). A potem do córki, Pilar, którą poprosił o zarezerwowanie dłuższej chwili na powrót (w tej rozmowie pojawiałam się jako esta chica/ ta dziewczyna). Opowiadał mi o swojej jubilerskiej rodzinie z Galicii. I o życiu w Madrycie, gdzie obecnie mieszkał z żoną, już jako emerytowany inżynier lotnictwa. Z pewnym skrępowaniem mówił o Pilar, która mieszkała z chłopakiem. Przyjrzał mi się uważniej, wypowiadając tę kwestię.
– Młodzi ludzie dzisiaj niechętnie formalizują swoje związki. Prawda? – odparłam.
- I.... nie przeszkadza ci to? Przecież jesteś Polką. – zauważył mocno zaskoczony, ale z wyczuwalną ulgą w głosie.
- Wiesz, to nie moje życie. Mówisz, że Pilar jest szczęśliwa. I ja po prostu to przyjmuję. Nie oceniam. Zresztą, życie wciąż się toczy. Reguły się zmieniają. To, co kiedyś wydawało się niepodważalne, dziś nabrało innego znaczenia. Moja wierność pewnym zasadom nie ustrzegła mnie przed życiowymi dramatami. Czyż mogłabym, z tą świadomością, komukolwiek je narzucać?

Pilar, równie piękna jak jej dźwięczne imię, czekała na nas przy dworcu. Długo jechaliśmy na lotnisko. Niczego nie mogłam zrozumieć z jej wibrującej angielszczyzny. Wypowiedzi ojca, choć bardzo przepraszał, że nie mówi biegle, były dla mnie w odbiorze całkiem bezproblemowe.
- Tylko co ty tu będziesz robić do piątej rano? – zapytał przy pożegnaniu. – Masz  siedem godzin.
– Nie  martw się. Posiedzę, popatrzę, pomyślę.

Wracałam z Caminho Português i perspektywa długiego oczekiwania na samolot wcale mnie nie przerażała. Przeciwnie, cieszyłam się, że będę miała czas, żeby to wszystko jeszcze raz przemyśleć, poukładać, zrozumieć. I żeby się poprzyglądać. Bo na lotniskach życie toczy się przez cały czas. I choć to tylko jakiś jego fragment, to przecież nie jest nieprawdziwy. Jest tylko nieco odmienny niż wydarzenia w domu, firmie, sklepie, szkole czy szpitalu.

Lubię obserwować to, co dzieje się dookoła. Niezależnie od tego, gdzie jestem. Niezależnie od tego, co mnie otacza. Kiedy idę przez las przyglądam się drzewom, kamieniom na drodze, śladom pozostawionym przez zwierzęta. Kiedy jestem w domu, patrzę przez okno na chmury wędrujące po niebie. Na ptaki przylatujące do mojego ogródka. Na jeża, który przychodzi tam wieczorami. Koty wylegujące się na trawniku w słońcu. Magnolię u sąsiada, która wiosną czaruje swoimi dostojnymi kwiatami. Cis i dziką różę, które jesienią mają mnóstwo pospolitych, ale wdzięcznie czerwonych owoców. Lawendę, która rośnie zaraz za drzwiami i przyciąga pszczoły i motyle. Przyglądam się, jak pan Józef kładzie kafelki w moim domu, a  pan Wiesław wymienia rury i kaloryfery. Lubię patrzeć na ludzi, biegających po pobliskim parku, goniące się psy, bawiące się dzieci. Na krzątaninę pani Asi w jej zakładzie fryzjerskim.  Na sprzedawczynie w Samie Społem, które niespiesznie układają towar na półkach. Na moich uczniów i studentów, których nieposkromiona radość i zapał do życia bywają po prostu zaraźliwe.

Kiedy podróżuję przyglądam się ludziom na dworcach, lotniskach, przystankach. Od lat się przyglądam. Jak traktują podróż? Czy jest to dla nich radość? Czy raczej stres i nerwowe oczekiwanie, żeby minęła jak najszybciej?  Jakie mają ubrania? Wygodne czy eleganckie? Jak duże i jak spakowane bagaże? Jak czekają? Czy siedzą spokojnie, coś tam czytają, przeglądają na smartfonach, prowadzą rozmowy telefoniczne, piją kawę, drzemią? Czy też  nerwowo przestępują z nogi na nogę, przeszukują bagaże, co chwila spoglądając na tablicę odlotów albo rozkład jazdy? Jak zajmują miejsca w samolocie, pociągu, autobusie? Pędem, zachłannie, jakby miało dla nich zabraknąć albo jakby te ponoć-lepsze miały ich przed czymś uratować? Czy spokojnie, z przekonaniem, że przecież i tak będzie, jak ma być?

W Madrycie przez siedem godzin siedziałam w barze lotniskowym. Patrzyłam na różnobarwny tłum podróżnych. Wchodzili i wychodzili, pojedynczo albo grupami, głośno albo w skupieniu, siadali, spali, grali w karty, jedli, rozmawiali, śmiali się. Patrzyłam na obsługę, która przez cały czas coś sprzątała, myła, przesuwała, dokładała, odkładała. Patrzyłam na zegar, który leniwie odmierzał czas. Przeglądałam zdjęcia, mapy, zapisywałam ostatnie wrażenia. Jeszcze raz rozmyślałam nad tym, co było sensem mojej wędrówki, jej największą wartością. Tak długi czas oczekiwania na samolot pozwolił mi zamknąć tę drogę. I wtedy mogłam już wrócić do domu.

Ostatniej jesieni, kiedy czekałam na lotnisku w Beauvais, samolot z powodu mgły nad Krakowem miał dziewięć godzin opóźnienia.  To było tuż przed pierwszym listopada i wielu Polaków, pracujących we Francji, leciało do rodzin na Wszystkich Świętych. Czekaliśmy razem. Wysłuchałam opowieści o żonach, które są daleko i bardzo tęsknią, choć czasem niełatwo je zrozumieć. O dzieciach, które wciąż rosną za szybko i trudno je poznać tak tylko z doskoku. O rodzinach, które namawiają do powrotu, ale wydają się nie pojmować, że ten wyjazd jest jakimś sposobem na przetrwanie. O pracy, która daje dobry zarobek, ale jest przecież opłacona samotnością i rozłąką. O życiu w pewnym rozdwojeniu, w dwóch światach, dwóch kulturach, dwóch językach. I o tym, że to strasznie skomplikowane, bo nie wiadomo, do którego z tych światów rzeczywiście się należy. I któremu okazywać przywiązanie. O radości, jaką daje emerytura, bo można wreszcie wrócić do Polski na stałe. I o wiecznej tęsknocie do ojczyzny w małżeństwach mieszanych. Tęsknocie, która nie przemija po przeprowadzce - zmienia się wówczas tylko osoba, która tęskni.

Są w życiu chwile przerwy, bezczynności, zawieszenia. Nie wiadomo, po co dane. Nie wiadomo, dlaczego trzeba je przetrwać, przeczekać, przeżyć. Chwile, kiedy pozornie nie dzieje się nic.

Są takie miejsca na świecie z pozoru beznadziejne, gdzie trzeba tylko odczekać swoje i odejść. Miejsca, gdzie pozornie nic się nie wydarza.

Camino nauczyło mnie, że takie chwile i takie miejsca są po to, żeby w nich być. I patrzeć, słuchać, czuć. Bez oceniania. Po prostu obserwować. Nie ulegać pokusie przyklejania etykiet i wkładania do znanych szuflad. Wtedy można zauważyć o wiele więcej.

Przyglądanie się przychodzi mi dużo łatwiej, odkąd  dokonałam pewnej zmiany w stosunku do samej siebie. Jestem jednoznaczna w zachowaniu, ale w słowach  niczego nie deklaruję. Poglądów. Preferencji. Przynależności. Pewnie to wszystko widać. Ale trzeba spędzić ze mną trochę czasu, żeby zauważyć. Ten brak konieczności definiowania, określania, identyfikowania się bardzo mnie otworzył na świat. Bo już nie muszę trzymać niczyjej strony. Bronić niczyich racji. Nikogo przekonywać. Po prostu się przypatruję. I wtedy łatwiej jest mi przyjąć inność. Dostrzegać niuanse. Doceniać je.

Zresztą, im dalej wyjeżdżam od domu, tym bardziej to, komu kibicuję, kogo popieram, za kim się opowiadam, przestaje mieć znaczenie. Ważne nazwiska i nazwy tracą swoją moc. Gdzieś daleko, w obcej kulturze liczy się tylko, jakim jestem człowiekiem, jak sobie radzę w nowych okolicznościach, jak nawiązuję kontakty i współpracuję z ludźmi. Obcy ludzie, w prostych warunkach dostrzegają tylko to, jak jem, wycieram nos, dbam o swoje ubranie, pielęgnuję włosy i skórę, jak korzystam ze wspólnych urządzeń, jak reaguję na zmęczenie i na pojawiające się trudności. Czy jestem życzliwa? Czy potrafię zmienić plany, ustąpić, przyznać rację? Czy umiem poprosić o wsparcie? Czy okazuję wdzięczność? Czy cieszą mnie sprawy drobne, zjawiska naturalnie przynależne do życia, z pozoru oczywiste? Co mnie zachwyca? Co mi dodaje siły? Czy jest we mnie entuzjazm do życia? I niezależnie od tego, jaką pozycję mam w swoim środowisku i jakie tytuły, jaki jest mój stan posiadania i jak prestiżową pracę wykonuję, oni ujrzą tylko te proste prawdy o mnie. Bo, w rzeczy samej, w życiu liczy się tylko to.




Komentarze

Popularne posty