25.Odori dalla Toscana, czyli o odkrywaniu przyjemności

- Dlaczego masz takie dziwne imię? – zapytał Cesare, gdy spacerowaliśmy po San Gimignano – Czy to wynika z jakiejś szczególnej polskiej religijności? (Potem, gdy pisał do mnie po włosku, Google translator tłumaczył moje imię w jego tekstach jako „Błogosławiona”.)
– Imię jak imię. – roześmiałam się, bo dotychczas nikogo nie dziwiło (w wielu językach są odpowiedniki) – W naszej kulturze dość popularne, zwłaszcza w moim pokoleniu. A szczególna polska religijność? No, może…?

Wędrowaliśmy przez Toskanię, drogą pielgrzymią, która wiedzie z Canterbury do Rzymu, a nazwano ją Via Francigena. Ścieżkami, drogami, szosami. Przez pola, lasy, wioski i miasta. A wokół nas zboża, oliwki, winorośle, cyprysy, słoneczniki, brzoskwinie. Wszystko, co tam rosło, było ogromne, jakby nabrzmiałe od słońca. A zapach miało odurzający. - Odori dalla Toscana - powiedział Luca,  przynosząc mi bukiet lawendy i rozmarynu. Nosiłam potem te toskańskie zapachy w plecaku i cokolwiek z niego wyjmowałam, było nimi przesiąknięte.

Toskania to także kraina smaków. Prostych, wiejskich potraw, zaskakująco pomysłowych. Choćby pancotto - z czerstwego chleba (bo w tradycyjnej toskańskiej kuchni niczego się nie wyrzuca), wody, oliwy, cebuli, czosnku, pomidorów i parmezanu. Jadłam. Pyszne!

Do toskańskich specjałów należą też:  riccotta  (ser owczy, robiony z serwatki, o smaku delikatniejszym niż twaróg), focaccia (płaski chleb pieczony z solonego ciasta drożdżowego z dodatkiem oliwy z oliwek, bardzo smaczny na kanapki), prosciuto di Toscana (szynka przyprawiana czosnkiem, solą i pieprzem, suszona przez minimum dwanaście miesięcy, przez znawców uważana za lepszą od parmeńskiej) i cantuccini (twarde ciasteczka z kawałkami migdałów, które moczy się w kawie lub w vino santo, czyli w deserowym winie).

Otoczyły mnie te zapachy i smaki. Omamiły. Uwiodły. A przecież wokół było jeszcze tyle kolorów, kształtów, faktur, świateł i dźwięków. Obok bujnej roślinności i kamiennych wiosek, Toskania urzekła mnie architekturą. Najpierw Pietrasanta (bo stamtąd wyruszyłam) - miasteczko artystów, podobne w klimacie do Kazimierza nad Wisłą, niezwykle barwne, gwarne i radosne. Potem Lucca  z murami, okalającymi miasto i labiryntem uliczek, w którym można się zagubić. Na końcu trasy Siena z piękną średniowieczną zabudową (choć tam najważniejszym wydarzeniem był Palio di Siena, który przyćmił nieśmiały urok starych budowli). A w trakcie jeszcze Florencja. Nie było jej na szlaku. Ale na szlaku był Cesare.


Zupełnie nieoczekiwanie, gdzieś pośrodku Via Francigena, włoskiej drogi pielgrzymiej przez Toskanię do Wiecznego Miasta, moja samotność nagle zniknęła. Nie zaplanowałam tego. Wręcz przeciwnie. Ledwo szłam. To wszystko. Nie miałam siły robić wrażenia ani zabiegać o kogokolwiek. Do Włoch pojechałam przecież po długiej chorobie. Nie byłam pewna, czy w ogóle dam radę iść. Ale ta Droga wciąż mnie przyzywała. Więc poszłam. Tym razem tak nieco od niechcenia, noga za nogą i nie za daleko. Owszem, przyglądałam się ludziom, rozmawiałam z nimi, żartowałam, opowiadałam i wysłuchiwałam. Jak zawsze. Przecież chodzę także po to. Ale zupełnie nie przypuszczałam, że ta wędrówka w pewnym momencie przestanie być samotna.


Iść samotnie to znaczy mieć czas dla siebie i swoich myśli, słuchać i patrzeć, chłonąć świat wszystkimi zmysłami. To znaczy także być z ludźmi, których spotka się w drodze. Być, rozmawiać, pomagać i przyjmować pomoc, wspierać, dawać ludziom siebie po kawałku bez obawy, że zaniedba się kontakt z osobą towarzyszącą.


Iść z kimś to dzielić tę drogę z Towarzyszem Drogi. Być razem. Wspólnie doświadczać. Wspólnie stawiać czoła wyzwaniom, przeciwnościom, napotykanym problemom. Wspierać się, dodawać otuchy, wzajemnie się podnosić. Męczyć się razem. I odpoczywać razem. Wspólnie przeżywać radość, zachwyt, uniesienie. To niezwykle cenne. Spajające. Niepowtarzalne.


Bywa, że na mojej samotnej drodze ktoś do mnie dołączy. I, jeśli potrafimy przez jakiś czas iść we wspólnym rytmie, to warto iść. Ale tylko wówczas, gdy nie jest to dla nas zbyt męczące. Jeśli potrafimy stworzyć wspólnie jakąś nową jakość, która jest wartością dla każdego z nas.


Czasem spotykam kogoś i nie potrzeba wiele, żeby rozumieć się prawie bez słów. I nie ma znaczenia płeć, wiek, wyznanie, wykształcenie, zawód, pochodzenie. Ważna jest pasja życia i wynikający z niej głęboki szacunek do wszystkiego, co na to życie się składa. I, choć dana jest nam tylko ta krótka chwila, to jest ona niezwykle głęboka. I nie ma we mnie żalu, że to dopiero teraz, dlaczego tak późno, dlaczego tak krótko. Bo wiem, że nie mogliśmy spotkać się w żadnym innym momencie. Bo musieliśmy do tego spotkania dorosnąć. Bo nasze drogi od dawna zmierzały ku sobie, żeby spotkać się właśnie teraz. I to jest jedyny i najwłaściwszy moment. Spotkanie dwóch samotności. Takich z wyboru. Docenionych i polubionych. Nie ma nic cenniejszego niż spotkać kogoś, kto lubi samego siebie, ale równocześnie jest otwarty na innych.


Ludzie są jak znaki. Przychodzą, jeśli wysyłamy w świat sygnał, że jesteśmy gotowi na spotkanie. Jeśli nie przychodzą, to znaczy, że jeszcze nie czas.


W Portugalii byłam sama. Tylko chwilami ktoś do mnie dołączał. Wszystko zależało jedynie ode mnie. To było trudne. Ale równocześnie uwalniające. Dostałam czas na rozrachunek z tym, co minęło. Poczułam swoje możliwości. I siłę.


We Francji wspierała mnie Michele. Opiekowała się mną (a ja nią). Dobrowolnie. W każdej chwili mogła odejść. Taką miałyśmy umowę. Dzięki niej otworzyłam się na przyjaźń i wsparcie. Niewymuszone. Spontaniczne. Przychodzące nieoczekiwanie. I nauczyłam się być za nie wdzięczna. Przyjmować niezasłużone. Odczuwać radość z niezasłużonego. Bo, choć mówimy, że dobro powraca, to nie ma prostej wymiany:co ja tobie, to  ty mnie. Dobro krąży. Trzeba być dobrym i niczego w zamian nie oczekiwać. Wtedy dostajemy. Też nieoczekiwanie.


We Włoszech moim Towarzyszem Drogi był Cesare. Wpadliśmy na siebie w małym schronisku w San Miniato Basso. Całkiem niespodziewanie. Był nieco ekscentrycznym rowerzystą z długimi włosami. Miał wesołe spojrzenie i coś nienachalnego w zachowaniu, co mnie zaintrygowało. Wieszając pranie, zaproponował wspólną kolację. I potem już szliśmy razem. Był moim włoskim przewodnikiem. Radosnym, niezwykle żywiołowym i dość niekonwencjonalnym. Oprowadzał mnie po Florencji i po Sienie. Opowiadał o architekturze, malarstwie, rzeźbie, historii, kulturze, lokalnych zwyczajach, włoskiej kuchni i języku. Podczas spotkań z innymi pielgrzymami wspierał mnie tłumaczeniem rozmów. Woził mój plecak na rowerze. (Wymyślił taki fortel, żeby wspólnie wędrować.)


Razem dotarliśmy do San Gimignano - średniowiecznego miasta, jednego z najlepiej zachowanych w Europie. Położone na wzgórzu, wyróżnia się w pejzażu Toskanii, przyzywa do siebie z oddali.  Nazywane bywa "Manhattanem średniowiecza". Może z powodu czworokątnych wież, zbudowanych ponad siedemset lat temu dla podkreślenia znaczenia i zamożności właścicieli? (Do dziś zachowało się czternaście - z pięćdziesięciu. Najwyższa ma pięćdziesiąt jeden metrów.)

Spacerowaliśmy po murach wokół San Gimignano. Patrzyłam na winnice, gaje oliwne i plantacje cyprysów, które rozpościerały się poniżej. Wiał lekki, ciepły wiatr. Toskania pachniała latem.
Wieczorem, po kolacji przy świecach w ogródku miejscowej trattorii, poszliśmy na spacer przez miasto. We wnętrzach latarni wygrzewały się salamandry. W pobliżu właśnie odbywał się uliczny koncert. Przystanęliśmy. Wokalistka miała piękny tembr głosu. Śpiewała z taką radością, że nie można było oderwać od niej wzroku. Staliśmy zasłuchani, delikatnie kołysząc się do rytmu.

I wtedy zrozumiałam, za czym tęskniła Josyane, gdy wędrowałyśmy przez Owernię. Odkryłam radość i przyjemność – prawdziwie włoskie, niczym nie skrępowane, naturalnie przynależne do życia (Nie trzeba na nie zasługiwać. Po prostu są.) I dałam się im porwać. Bo poczułam, że są mi równie potrzebne jak to, co poważne, rozsądne i odpowiedzialne. I że właśnie zaczynam je doceniać. Ba, zaczynam być ich smakoszem.




Komentarze

  1. pięknie i uwielbiam zapachy, a Florencja... mam nadzieję że też tam kiedyś pojadę

    OdpowiedzUsuń
  2. przeczytałem kilka stron. Jestem pod wrażeniem. Przeczytam wszystko jak wrócę z pielgrzymki rowerowej do Olafa w Nidaros .
    Pozdrawiam. Buen camino. Andrzej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty