20. Jesteś jak libro aperto, czyli o prostocie

- Odkładam rzeczy, które zamierzam zabrać, na trzy kupki.– mówiła pani Lucyna, okopując kolejny różany krzak – Pierwsza kupka - niezbędne, druga – potrzebne, trzecia - przyda się. I wszystkie te „przydasie” potem zostawiam. – roześmiała się, odkładając na bok motykę. Rozmawiałyśmy w ogrodzie ośrodka misyjnego na Monte do Gozo, gdzie była wolontariuszką. Od kilku lat wraz z mężem (odkąd przeszli na emeryturę) przyjeżdżali  tam na rowerach. Przemierzali trzy i pół tysiąca kilometrów, ze Świętochłowic do Santiago de Compostela, przez Niemcy, Francję i Hiszpanię. Wyruszali od progu własnego domu, jak pielgrzymi, którzy od XI wieku wędrowali przez Camino.  Wieźli ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy: namiot, kocher, śpiwory, ubrania na zmianę, trochę jedzenia. I to wszystko. Bo pielgrzym nie potrzebuje zbyt wiele.

Kiedy wędruję, mój plecak waży około sześciu kilogramów. Są w nim dwie koszulki, jedne spodnie (z odpinanymi nogawkami), dwie pary skarpetek, dwie zmiany bielizny, polar, peleryna przeciwdeszczowa, sandały, śpiwór, mały ręcznik, mała kosmetyczka, kubek, latarka, mapy, aparat fotograficzny, półlitrowa butelka z wodą i trochę jedzenia. To wystarcza. Bo Camino uczy prostoty.

Kiedy wracam do domu, moje potrzeby są niewielkie. Potem, z upływem czasu, wielkomiejskość  dorzuca kilka „przydasiów” do mojej torebki. Ale zostaje to, co najważniejsze: przekonanie, że życia nie warto komplikować.

Jestem przejrzysta. Pogodziłam się ze sobą. Zaakceptowałam to, co jest. Polubiłam. Mam do siebie zaufanie. Przyjmuję ze spokojem to, co nadchodzi.

- Jesteś jak libro aperto (otwarta książka) – mówił Cesare – wystarczy podejść i przeczytać.

To niebezpieczne, bo nic nie pozostaje w ukryciu. Jestem przewidywalna. Łatwiej mnie przez to zlekceważyć, bo ludzie bardziej liczą się z nieprzewidywalnymi. Nie ma wokół mnie aury tajemniczości, która podobno czyni człowieka bardziej atrakcyjnym. Łatwiej też mnie zranić, bo wiadomo, w które miejsce. Ale przejrzystość jest drogą do wewnętrznej prostoty. A ja tę drogę bardzo cenię.

Nie przechowuję przeszłości: zbyt wielu rzeczy, przebrzmiałych słów, bolesnych wspomnień, myśli, które odbierają mi siłę. Nie zamartwiam się. Wiem, że na niektóre zdarzenia po prostu nie mam wpływu. Są sytuacje, w których jestem bezradna, nic nie mogę zrobić. I wybaczam to sobie. Pozwalam  innym na działanie. Odpuszczam. Nie czuję się za wszystko odpowiedzialna. Nie muszę wciąż trzymać ręki na pulsie. Mogę czasem się zdrzemnąć. Świat się przez to nie zawali. Nawet mój własny świat.

Często zadaję sobie pytanie, czy to, co robię, jest tym, co rzeczywiście chcę robić. A jeśli nie, to jak to zmienić. Nie zawsze zmiana jest możliwa z dnia na dzień. Czasem wymaga wielu starań, trwających przez lata. Ale zawsze jest możliwy jeden krok w kierunku zmiany. I tego jednego kroku oczekuję od siebie codziennie.

Zaczynam każdy nowy dzień jak nowy, a nie jak trzysta czterdziesty  czwarty dzień roku, jedenasty grudniowy poranek,  kolejny poniedziałek, niekończącą się jesienną szarugę. Koncentruję się na chwili i na tym, czym się wówczas zajmuję . Bywa, że pochłonięta jakimś działaniem, nie potrafię odpowiedzieć na pytania o pracę, którą zakończyłam parę godzin wcześniej.

Żyję prostym życiem. Jem niewiele. Śpię na jaśku. Mieszkam w chłodnym domu. Piję wodę. Chodzę, zamiast jeździć.  Ubieram się wygodnie. Nie używam środków przeciwbólowych. Nie muszę. Wsłuchuję się w moje ciało i daję mu to, czego w danej chwili potrzebuje (jeśli tylko jest to możliwe).

Cenię prostotę języka. Ale nie prostactwo, tylko prostotę. To znaczy, że nawet o skomplikowanych sprawach staram się opowiadać w prosty sposób. Przekonałam się, że to możliwe, odkąd pracuję z dziećmi. Bo dzieci zadają pytania o sprawy zasadnicze: o sens istnienia i o jego przyczyny. I oczekują zrozumiałych odpowiedzi. I wiem, że takie odpowiedzi można znaleźć. Choć bywa to niełatwe.

Odwiedzam czasem szacowne mury różnych uczelni. Zabieram niekiedy głos. I staram się mówić prosto. Nie dlatego, że nie znam słownictwa fachowego i skomplikowanych konstrukcji językowych. Tylko dlatego, że chcę, żeby słuchacze mnie zrozumieli.

Cenię proste relacje.

Nie tworzę dystansu. Nie jest mi potrzebny. Wielu moich uczniów i młodych współpracowników mówi do mnie po imieniu. Ale nie czynię tego, żeby być nowoczesną, czy żeby się odmłodzić.  Po prostu wiem, że uproszczenie relacji zbliża ludzi do siebie. Nie ma form, za którymi można się ukryć. W sytuacji konfliktu, to bywa bolesne, bo jednak formy wytłumiają nieco emocje. Ale żałowałam swojej decyzji tylko kilka razy.  A jednocześnie brak dystansu sprawia, że sympatia i szacunek są okazywane w sposób niewymuszony. I takie właśnie, niewymuszone, sprawiają mi największą radość.

Być prostym to nie kłamać, nie gmatwać, nie manipulować. I nie podejrzewać, że ktoś inny to robi. To okazywać emocje, zwłaszcza te najważniejsze. Nie wstydzić się kochać. I kochać zawsze tak, jakby to było po raz pierwszy. Bez porównań, bez dawnych obciążeń, bez osłaniania starych zranień. Odważyć się kochać. Nie myśleć, że to przecież kiedyś się skończy, więc nie warto. Nie stawać na progu uczucia z wahaniem, które nakazuje odwrót. Odważyć się. Po prostu pokochać. Zanurzyć się w chwili. Dać się porwać. Przeżywać najgłębiej, jak to jest możliwe. Pozwolić sobie na podróż w głąb siebie. A jeśli „potem” okaże się bolesne, to co wtedy? Jeśli będzie jakieś potem i jeśli okaże się bolesne, to będę już całkiem inną osobą. I dam radę. Bo miłość zmienia, rozwija, poszerza granice, daje siłę, pozwala zrozumieć. Kochając, wiele zyskuję: siebie lepszą, piękniejszą, mądrzejszą.

Prostota nie jest łatwa. Wymaga konsekwencji, świadomych decyzji, trudnych wyborów.  Ale jest oczyszczająca. Daje lekkość, świeżość. Uwalnia. Daje energię do tego, co rzeczywiście istotne. Pozwala pokazać siebie takim, jakim się jest naprawdę. W głębi serca.



Komentarze

Popularne posty