17. Via Podiensis, czyli najpiękniejsza trasa caminowa

Z Paryża pojechałam TGV do Saint Etienne, a tam wsiadłam w pociąg regionalny do Le Puy-en-Velay. I od tej chwili sprawy potoczyły się same. Wjechaliśmy w piękną okolicę. Wokół góry i lasy. Jechaliśmy wąwozem, wzdłuż rzeki. Nie miałam zarezerwowanych noclegów, choć na tej trasie to konieczne. Ale czułam, że jestem bezpieczna. Gdy dojeżdżaliśmy do Le Puy  jakiś starszy człowiek z plecakiem zapytał mnie, czy jestem pielgrzymem i czy mam gdzie spać. Odparłam, że nie mam. Zaprowadził mnie do schroniska.

Tak zaczęła się moja druga wędrówka. Tym razem szłam Via Podiensis, z Le Puy-en-Velay do Conques.

W Le Puy-en-Velay zaczyna się szlak pielgrzymi, którym ludzie wędrują do Santiago de Compostela od tysiąca lat. Stamtąd w dziesiątym wieku wyruszył pierwszy pielgrzym - biskup Godescalc. Idąc, wytyczył szlak o długości tysiąca sześciuset kilometrów, prowadzący do dziś, przez tereny Francji i Hiszpanii. W średniowieczu Le Puy było, obok Chartres, najważniejszym francuskim ośrodkiem kultu maryjnego. Było także prestiżowym ośrodkiem literackim (odbywały się tam wykłady poetyckie w języku oksytańskim).

Obecnie Francuzom kojarzy się raczej z koronkami, wyrabianymi tam od piętnastego wieku, zieloną soczewicą uprawianą w całym regionie (jadłam ją wielokrotnie podczas wieczornych biesiad w schroniskach dla pielgrzymów) oraz z verveine – likierem z werbeny cytrynowej. (Poczęstowano mnie tym likierem zaraz po przybyciu do miasta w siedzibie stowarzyszenia Les Amis de Saint Jacques, gdzie wstąpiłam, żeby nabyć legitymację pielgrzyma, czyli carnet de pélerin).

Miasto leży w zagłębieniu wulkanicznego stożka. Górują nad nim dwa średniowieczne kościoły i dziewiętnastowieczna statua Madonny o wysokości szesnastu metrów (ogromna!). Wszystkie trzy budowle wzniesiono na wierzchołkach, powstałych z zakrzepniętych magm wulkanicznych.

Stare Le Puy położone jest na zboczu wzgórza, dlatego wiele ulic biegnie stromo pod górę. Tak dochodzi się do romańskiej katedry, pięknie oświetlonej nocą. Codziennie o siódmej rano, odbywa się tam msza z udziałem pielgrzymów, idących do Santiago. Po francuskojęzycznej liturgii wszyscy pielgrzymi zbierają się pod bocznym ołtarzem Świętego Jakuba na błogosławieństwo. A potem wyruszają w drogę.

Via Podiensis to najpiękniejsza trasa caminowa (tak jak obiecywała Anne-Yvonne). Francuska prowincja. Wsie z kilkoma zaledwie domami, gdzie czas się zatrzymał. Urokliwe miasteczka. Kamienne domy i mosty, romańskie kościoły, średniowieczne zamki i renesansowe pałace. Piaszczyste drogi. Kamieniste trakty. Ścieżki przez las i wzdłuż rzek. Niewysokie góry Masywu Centralnego. Wygasłe wulkany. Sosny, dęby, żarnowiec, lawenda i wrzos. Zielone pastwiska. Pasące się tam krowy. I cisza.

Bywały momenty, że w tej ciszy szłam całkiem sama. Czasem towarzyszyły mi tylko krowy. Wiał lekki, ciepły wiatr. Szłam, nie myśląc o niczym. Bo myślenie w obliczu takiego piękna byłoby nietaktem. Szłam, całkowicie zanurzona w uroku chwili. I wszystkie te chwile chowałam na dnie siebie.

Trasa oznaczona jest biało-czerwonymi znakami (Gdy Francuzi pytali mnie dlaczego wybrałam tę trasę, pokazywałam im znak i mówiłam : Dla tego. To jest polski symbol . Ta droga mnie zaprosiła.)

Rok wcześniej, wracając z Santiago de Compostela, spytałam Riccardo, mojego amigo del viaje, który siedział obok mnie w pociągu, czy wie, co to jest Camino de Santiago. Odpowiedział, że każdy Hiszpan to wie. Rzeczywiście, Hiszpanie stanowili na tamtej trasie znakomitą większość.

We Francji Via Podiensis nie jest aż tak popularna. Ale jednak  sporo Francuzów było moimi towarzyszami drogi. Wędrowali z entuzjazmem, z radością, z wyraźną dumą, że mają taką piękną trasę. Nie zawsze byli tam z powodów religijnych. Bo pielgrzymowanie po drogach caminowych  niekoniecznie jest zarezerwowane dla wierzących. Pielgrzymka to czas zadumy, refleksji, poszukiwania siebie, własnej drogi, sposobu na życie. To chwila wyciszenia, uporządkowania własnego wnętrza, obcowania z naturą, skupienia się na odczuciach zmysłowych, zanurzenia się w tu i teraz. Dla jednych te wartości są nierozłącznie związane z Bogiem. Dla innych – niekoniecznie. Nikt nie pyta, dlaczego idziesz. Każdemu wolno pielgrzymować  z jemu tylko znanych powodów.

Kiedy mówię w Polsce, że chodzę po trasach pielgrzymich, niektórzy  spoglądają na mnie z politowaniem, podejrzewając o szczególny rodzaj dewocji. Ale to znaczy, że nigdy nie byli na Camino. I że nie rozumieją tej Drogi. A ona jest jak Życie. Dla każdego.

Życiową rozmaitość można zaobserwować w schroniskach. Dużych i małych, czystych i brudnych, wygodnych i niekoniecznie. Pierwszy nocleg na Via Podiensis zaproponowano mi w schronisku prowadzonym przez wspólnotę parafialną. To było ostatnie wolne miejsce. Spędziłam noc na duble bed wspólnie z Charlesem. Poznałam tam moich towarzyszy drogi (Francuzów, Belgów, Szwajcarów), z którymi  mijaliśmy się na trasie przez następne dni. Gdybym kolejnego dnia nie spotkała Michele, pewnie nadal nocowałabym w schroniskach parafialnych  i wspólnotowych, gdzie bywało tłoczno. Ale za Pont Eiffel w Monistrol-d’Allier poznałam moją francuską przyjaciółkę. I zdałam się na jej wyczucie. Nocowałyśmy w prywatnych schroniskach. Były często niewielkie, zaledwie kilkuosobowe. Czyste, urządzone z prostotą, ale i ze smakiem, wygodne i  przytulne. A gospodarze przygotowywali dla nas niezapomniane biesiady.

Część trasy przeszłam w towarzystwie Josyane  i Bernarda, uroczych Francuzów w średnim wieku. On – cichy i prawie niewidoczny, choć jego siłę widać było po zdecydowanym kroku i tempie marszu. Wciąż troskliwie spoglądał na swoją przyjaciółkę. Ale pozwalał jej iść ze mną. Ona – głośna, energiczna, jowialna, o włoskich korzeniach i włoskiej duszy. Była moją najbardziej radosną towarzyszką drogi. Zupełnie  nie pamiętam odcinków trasy, które z nią przeszłam. Całkowicie zajęła moją uwagę. Opowiadała mi o włoskiej rodzinie, o zwyczajach, potrawach. (Chyba wtedy w mojej głowie powstała myśl, żeby za rok pojechać do Włoch.)  Jesteśmy w tym samym wieku, więc pewne zjawiska kulturowe były naszym wspólnym doświadczeniem. Piękne lata siedemdziesiąte głęboko utkwiły w naszej pamięci. Śpiewałyśmy piosenki Drupiego (Tornero, Provincia, Sereno, Piccola e fragile). Poczułam się o wiele lat młodsza. Jakbym spotkała koleżankę z podstawówki.

A potem znowu szłam z Michele. Trochę rozmawiając, a trochę w milczeniu. Czasem razem, w jednym tempie. To znów osobno, spotykając się tylko podczas odpoczynku. Była niezwykłą Towarzyszką Drogi – nienachalną, chwilami prawie niewyczuwalną, a przecież niezbędną w tej Drodze jak powietrze, woda, słońce i znaki.

Gdy wchodziłyśmy do Conques, które było kresem mojej wędrówki, miałam mieszane uczucia. Byłam zachwycona, bo miasteczko jest piękne, ale jednocześnie poczułam smutek, który przychodzi zawsze, gdy coś się kończy.

Niewątpliwym urokiem Conques jest  jego położenie. Zostało zbudowane dość nietypowo, jak na średniowieczne miasta - nie na wzgórzu, tylko w głębokiej, wąskiej dolinie. W jej najgłębszym miejscu stoi kościół. Wchodząc do miasteczka, miałyśmy jego wieże prawie na wysokości oczu. Piękny, romański l'église Sainte Foy zbudowano w jedenastym wieku, by pomieścić liczne rzesze pielgrzymów, którzy odpoczywali tam w drodze do Santiago. Niektórzy przybywali specjalnie, by modlić się do świętej Foy, której relikwie znajdują się w kościele. O jej wstawiennictwo zabiegano zwłaszcza, chcąc uwolnić jeńców z rąk Maurów lub przywrócić wzrok niewidomym.

Całe miasto jest zbudowane z kamieni. Domy, ulice, schody, mury. Z kamieni o różnych barwach (żółtych, różowych, szarych, beżowych, kremowych), różnej wielkości i kształtach. Daje to niezwykłe wrażenie estetyczne. Spacerowałam po tych uliczkach, nie mogąc się nacieszyć urokiem, który tkwił w prostocie.

– Będzie mi ciebie brakowało. – powiedziała Michele, gdy usiadłyśmy w ogródku crêperii na placu przed kościołem. Sączyłyśmy cydr, przegryzając crêpe (chrupiący naleśnik z dodatkami – miejscowa specjalność). Był upalny, sierpniowy wieczór. Patrzyłam na piękne, stare domy i na moją francuską przyjaciółkę. I czułam, że zostawiam przy niej jakąś cząstkę siebie.

– Ale ja nie wyjeżdżam tak całkiem. - powiedziałam - Będę z tobą myślami przez cały czas. Zwłaszcza w Hiszpanii, bo tam pewnie poczujesz się tak, jak ja tutaj, trochę nie-u-siebie. A może spotkasz tam swoją hiszpańską Michele? Bo Życie oddaje nam dobro, które podarowaliśmy.


Komentarze

Popularne posty