5. Co masz w plecaku? czyli o lęku

- Nie boisz się? - To pytanie pada zazwyczaj po jakichś pięciu minutach mojej caminowej opowieści. Ta kwestia - w całym moim wędrowaniu - wydaje się intrygować rozmówców najbardziej. W odpowiedzi oczekują być może na deklarację nadludzkiej odwagi albo, co najmniej, umiejętności samoobrony na poziomie Bruce’a Lee.

A tymczasem odpowiedź jest zwyczajna. Boję się. Jak każdy. A może nawet bardziej. Boję się, zanim wyjadę. Że nie zdążę na samolot albo że on nie doleci. Że zgubię dokumenty albo mnie okradną. Że zabłądzę, zwichnę nogę, nie będzie dla mnie noclegu, podrą mi się buty… Mam obezwładniające napady paniki na dwa dni przed wylotem (moja córka już nawet do mnie wtedy nie dzwoni, bo wypowiadam się absurdalnie). I tyle. A potem lecę. I idę. I nic złego się nie wydarza.

Bo większość naszych lęków to tylko wytwory wyobraźni. Powstają pod wpływem obrazów, którymi wypełniamy nasz umysł. Zewsząd napływają do nas informacje o katastrofach, kataklizmach, napaściach, zbrodniach, terroryzmie, kradzieżach, oszustwach. I wszystko wskazuje na to, że świat tylko czyha, żeby zrobić nam jakąś krzywdę.

Ale w istocie tak nie jest. Świat nas chroni. Nawet wtedy, gdy zrobimy coś źle, czegoś nie dopatrzymy, nie przemyślimy. Nawet wtedy nadchodzi pomoc. W czasie swoich wędrówek przeżyłam wiele nieoczekiwanych zdarzeń, wiele zaskakujących zwrotów sytuacji. Spotkałam wielu dobrych, przyjaznych ludzi. Więc, kiedy idę, już się nie boję. Świat bywa dobry. Mnie dane było poznać jego lepsze oblicze.

Kiedy planuję drogę, siedząc w domu, buduję przebieg wydarzeń w oparciu o swoje dotychczasowe doświadczenie. Ale nigdy nie wiem dokładnie, co mnie spotka. Mogę przewidywać, zabezpieczać się, układać trasę, zbierać informacje, szukać najlepszych rozwiązań. Ale nigdy nie wiem na pewno. Dlatego nadchodzi lęk. Bo nie mam stuprocentowej pewności. Bo wszystko może się wydarzyć. I cały ten lęk pakuję do plecaka.

Mój plecak zawsze zdradza, co mnie do tej pory spotkało i czego boję się najbardziej. Miewam w nim mapy (żeby nie zabłądzić), słowniki i rozmówki (ze strachu przed byciem niezrozumianą), bandaże i stabilizatory (bo w Hiszpanii miałam problemy ze stawami), środki na bąble na stopach (bo miałam je w Portugalii), krem z filtrem (bo we Francji miałam poparzenie, a we Włoszech - alergię na słońce), trochę jedzenia (bo po drodze nie zawsze były sklepy), metalowy kubek (bo w Portugalii były kuchnie, ale bez garnków), spinacze do bielizny (bo w Hiszpanii był wiatr, który zrzucał pranie), trzy akumulatory do aparatu (bo dwa to za mało, a nie zawsze można doładować), gawroszki (bo we Francji musiałam nimi obwiązywać szelki plecaka, żeby mnie nie obcierały). Dawniej miałam jeszcze sukienkę (żeby nie wchodzić do kościołów z odsłoniętymi nogami – dziś noszę szal i robię z niego „spódnicę”), grzałkę (bo nie zawsze były kuchnie – dziś potrafię się obejść w danym dniu bez ciepłego napoju), całą gotówkę przy sobie (z niepewności, czy na trasie będą bankomaty – dziś potrafię o to zapytać i mam nadzieję, że jednak będą).

Początkowo nosiłam więcej, bo bałam się bardziej. I było mi z tym niezmiernie ciężko. Nie mogłam iść. Dochodziłam całkiem wyczerpana. Teraz mój lęk się zmniejszył. Już wiem, że od razu się nie umiera. Ani z głodu, ani z pragnienia, ani z zimna, ani z bólu. I wiem, że każde z nich potrafię przetrwać. Przeżyłam kilka trudnych, może nawet ekstremalnych momentów (niekoniecznie na Camino). Poznałam siebie. Uwierzyłam w swoją siłę. I już wiem, że dam radę, nawet jeśli nie będzie łatwo. Wiem też, że dusza potrafi boleć bardziej niż ciało, więc z bolącą nogą można iść dalej. Nie boję się braku rzeczy. Wiele z nich można dokupić, zastąpić albo się bez nich obejść (tak naprawdę do życia potrzebujemy bardzo niewiele). Nie niosę też ze sobą moich wspomnień, zwłaszcza tych trudnych. Pozwoliłam im odejść. I czuję, że, im bardziej się od tego bagażu uwalniam, im mniej zabieram, tym idzie mi się lepiej.

Każdy się czegoś boi. I to nie jest dziwne, złe, wstydliwe, dziecinne. Taka jest nasza ludzka natura. Ale rzecz nie w tym, żeby się nie bać. Rzecz w tym, żeby odnaleźć w życiu sprawy ważniejsze niż strach. Bo, jeśli decydujesz się iść, to znaczy, że istnieje coś ważniejszego, silniejszego niż lęk. Jakaś fascynacja, jakieś zauroczenie, jakieś wyzwanie, któremu chcesz sprostać.

Kiedy pokonałam lęk, stała się rzecz ciekawa. Gdy wróciłam z Camino, psy i koty moich znajomych, a także ich małe dzieci garnęły się do mnie. Bo to są istoty, które odbierają nas instynktownie. Był we mnie spokój, nie było lęku. Lęk budzi lęk. Spokój wywołuje spokój. Czuły, że mnie nie trzeba się bać.

Komentarze

  1. Genialny wpis! Bardzo za niego dziękuję! Jestem właśnie przed swoim pierwszym Camino i od kilku dni czuję coraz większy lęk i zniechęcenie. A ten post pozwolił mi spojrzeć na ten lęk z innej strony. Jeszcze raz dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie dobrze. Pozdrawiam. Dobrej Drogi! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To moje! Moje myśli, moje wnioski.
    Nie nie moje! moje są .... młodsze.
    Ale prawie takie same. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście myśli nie liczą sobie lat. A ja przyznaję, że wciąż mnie cieszy, gdy Ktoś, kto czyta te teksty, odnajduje się w nich. Bo czas płynie, a one się nie starzeją. Zatem, krakowskim targiem: i Twoje i moje :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty