12. Głusi na Camino, czyli o otwartości

Czasem trzeba wyjechać daleko, żeby zrozumieć i docenić to, co zostało na miejscu. I siebie samą w tym wszystkim. Bo dopiero oddalenie, spojrzenie z perspektywy, odczucie braku, tęsknota pokazują, co jest najważniejsze, co nadaje życiu sens. Bo może nie warto zbyt wszystkiego komplikować? Ograniczać znaczeń, kategoryzować, tworzyć hierarchii, formułować jedynie poprawnych odpowiedzi? Życie trwa, płynie, zmienia się. To, co ustalone dziś, jutro przestaje mieć znaczenie, już nie przystaje do rzeczywistości. Może tak naprawdę ważna jest prostota? I otwartość? W myśleniu. W przeżywaniu. W kontakcie.

Tego dnia droga była ciężka. Odpoczywałam w paru miejscach. Przyszłam do schroniska późno. Spojrzałam na łóżka. Wszystkie były zajęte. Pielgrzymi spali. Tylko na jednym łóżku, na górze, siedziała kobieta i czytała książkę. - Buenas tardes. Do you speak English? – zapytałam. Ale nawet nie odwróciła głowy w moją  stronę. Podeszłam bliżej i poszukałam jej spojrzenia. Uśmiechnęłam się i powtórzyłam pytanie. Ona też się uśmiechnęła i odpowiedziała coś niewyraźnie. - Umiesz migać ? – zapytałam w języku migowym. Była zaskoczona (zresztą, podobnie jak ja). Umiała, oczywiście. Co prawda po hiszpańsku (a ja po polsku), ale to nam nie przeszkadzało. Miała na imię Sara. Szła  z koleżanką. Obie pracowały w szkole dla dzieci niesłyszących w Madrycie jako nauczycielki. Migałyśmy długo tego wieczora. Rozmawiałyśmy o szkołach, metodach nauczania, językach migowych i, oczywiście, o Camino.

Spotykałyśmy się wielokrotnie na trasie. Szły zawsze razem. Sara wyższa, szczupła, poruszała się zdecydowanym krokiem. Zawsze dobrze zorganizowana, co było widać po jej ubiorze i sposobie pakowania plecaka. Znała trasę, bo wciąż przeszukiwała mapy i przewodnik. Pilnowała znaków. Czuła się odpowiedzialna za koleżankę.

Nuria – pulchna i zawsze uśmiechnięta. Po prostu, chodząca radość. Nieco roztrzepana. Rozgadana. Wciąż kontaktowała się przez Internet ze swoim ciemnoskórym mężem i małą, śliczną córeczką. Ciepła. A może nawet gorąca. Chętnie przytulała do swojej miękkiej postaci. Pozwalała Sarze się prowadzić.

Pewnego dnia, gdy doszłam do schroniska, uprzedziłam hospitallerę, że nie mówię po hiszpańsku. Skutek był taki, że nie pokazała mi, co gdzie jest i jak się czego używa (jakby pokaz był uzależniony od jakiegokolwiek języka). Dopiero Sara wytłumaczyła mi wszystko, bo ona została przez hospitallerę poinstruowana (Sara trochę mówiła i sporo odczytywała z ust rozmówcy). I tak oto Głucha stała się moją przewodniczką po świecie słyszących.

Kontakt w języku migowym jest dla mnie zawsze emocjonujący. Bo jest to także kontakt z inną kulturą. Z kulturą Głuchych. Światem wizualnym. Światem ruchu, przestrzeni, mimiki. Inne jest tam poczucie humoru, sposób odbioru i opowiadania o rzeczywistości. Bo ten świat porządkowany jest w innym języku, który posługuje się właśnie ruchem, przestrzenią i mimiką.

Głusi funkcjonują jak mniejszość kulturowa. Swoista: ponadnarodowa, ogólnoświatowa, oparta na niezwykłej więzi. Ich losy we wszystkich krajach są podobne. Wszędzie są obywatelami drugiej kategorii. Dlatego się wspierają. Dlatego cieszą się, spotykając innych Głuchych. Dlatego każda osoba migająca jest przez nich uważana za bliską.

Dla słyszących język migowy jest niezrozumiały, egzotyczny, dziwny. Zdarza się, że niektóre znaki wzbudzają w nich niesmak. Albo wydają się śmieszne. Podobnie jak migowa mimika. Ale to oznacza jedynie zbyt mocne przywiązanie do znaczeń, jakie nadali pewnym minom i gestom. A przecież wszystko, co dotyczy komunikacji jest kwestią umowną. Nie ma tutaj jedynie słusznej, uniwersalnej interpretacji. Języki migowe nadają różnym gestom i minom własne znaczenia. Dlatego kontakt z Głuchymi jest otwierający. Każe wyjść poza przyjęte schematy. Przyznać, że może być inaczej. I że ta inność też ma sens.

Głusi żyją jak my. Czasem obok nas. Zdarza się, że nawet o tym nie wiemy, bo głuchota nie rzuca się w oczy. Jest dostrzegalna dopiero podczas rozmowy. Często nie rozumieją, co do nich mówimy, bo bardzo trudno jest odczytać wypowiedź z ruchu ust. Najczęściej też nie znają naszego języka na tyle, żeby napisać coś zrozumiale. Tu nie chodzi tylko o błędy gramatyczne. Chodzi także o niedokładną znajomość znaczenia słów i ich zapisu, o mylenie znaczeń. Czasem mówią, ale niewyraźnie. Bywa, że bardzo niewyraźnie. Bo to trudne, gdy się nie słyszy. I to niektórych słyszących razi. Odwracają się. Z przerażeniem, z zakłopotaniem, z niesmakiem, z odrazą.

Język, jakim się posługujemy jest uważany za wyznacznik naszego poziomu rozwoju, świadomości, wykształcenia. Więc uważa się ich za niepełnosprawnych, mając na myśli słabszy rozwój intelektualny. Ale oni nie są upośledzeni, niepełnosprawni, biedni, nieszczęśliwi, niewydarzeni. Nie trzeba ich żałować ani naprawiać. Oni nie słyszą. To wszystko. Wiec mają problem z językiem dźwiękowym. Bo nie jest wizualny. Nie widać go.

Posługiwanie się językiem agramatycznym nie musi zresztą świadczyć o niskim poziomie czegokolwiek. Odczułam to na Camino. Tam większość pielgrzymów mówi w International English, popełniając błędy gramatyczne, myląc znaczenia słów. Choć to zazwyczaj ludzie wykształceni i kulturalni. Ale tam nikt nikogo z tego powodu nie podejrzewa o niedorozwój umysłowy.

Niektórzy chcieliby Głuchych naprawiać. Oczywiście, w przekonaniu, że tak trzeba, bo przecież świat jest słyszący i mówiący. Wśród nich Bogdan (który nota bene zajmuje się systemami informatycznymi i ma tytuł doktorski). Po wysłuchaniu mojego referatu na temat kultury Głuchych na jakiejś konferencji, powiedział: - To oni są tacy odłączeni? Nie chcą słyszeć? To dziwne, bo świat dookoła jest coraz bardziej nowoczesny. Technika oferuje imponujące rozwiązania. A oni tworzą takie getto.

Znam go. I te jego argumenty, których nie zmienia od lat. Zapytałam więc tylko spokojnie: - Mój drogi, dlaczego uważasz, że twój punkt widzenia jest jedynym słusznym? I dlaczego chciałbyś uszczęśliwiać ludzi według twojego pomysłu? Przecież to jest ich życie.  I mają prawo mieć na temat własnego życia własne zdanie. Oni je mają. Ja je szanuję. I nie uważam tego za dziwactwo.

Głusi towarzyszą mi od trzydziestu lat. Wybrałam surdopedagogikę (czyli nauczanie niesłyszących) nieco przez przypadek, bo moim największym marzeniem było zostać lekarką.  Ale życie chciało inaczej. Zdałam na te studia i potem mnie wciągnęło. Gdy zaczynałam pracę, nie znałam jeszcze języka migowego (nikt z wykładowców ani innych światłych osób, tworzących programy uniwersyteckie, nie uważał znajomości tego języka za umiejętność przydatną w nauczaniu dzieci niesłyszących). To było trudne zadanie: mieć przed sobą grupę dzieci i nie mieć języka do porozumiewania się z nimi.  I wtedy sobie postanowiłam, że albo nauczę się migać, żeby się z nimi dogadać albo odejdę z zawodu. Zostałam. A polski język migowy stał się moją pasją.

A jednocześnie kocham słowa. Docieranie do ich znaczeń, poszukiwanie niuansów, nazywanie od nowa, to coś, co lubię i czemu oddaję się z zapałem. Lubię słuchać ludzi, którzy posługują się językiem pięknym, szlachetnym, bogatym.  Ale cieszy mnie także język dzieci i cudzoziemców. Ich poszukiwania znaczeń i kontekstów.  Dzięki nim odkrywam, jak bardzo język może być żywy, wciąż otwarty na nowe kreacje. Bywa, że one śmieszą z powodu nieprzystawalności do tego, czym posługujemy się na co dzień. Ale nigdy nie są pozbawione logiki ani sensu. Także u Głuchych, ich nieporadność w wypowiedziach mnie nie razi. Wiem, że są jak cudzoziemcy. Mają prawo do błędów.

Z drugiej strony, rozumiem przecież, że nawet  biegłe posługiwanie się językiem nie jest gwarancją porozumienia. Słowami można oczarować, wprowadzić w błąd, zranić. Nie zawsze zresztą umyślnie. Czasem dlatego, że każdy z nas nadaje im różne znaczenia. Interpretujemy cudze słowa poprzez własne doświadczenie. Nadajemy im własne znaczenia, bo przywołują jakieś emocje, wspomnienia, oczekiwania, marzenia, nadzieje. Przypominają jakąś sytuację, osobę, o której chcielibyśmy zapomnieć. Mam takie słowa, które wciąż sprawiają ból, wywołują lawinę wspomnień. Takie całkiem zwyczajne: mało tego, jednakowoż, prześliczne, a co ja z tego będę miała? po co ci to? tylko tyle? akurat w tym momencie? ale czy ty musisz? nie dasz rady, daj spokój, ustąp. Wydają się niewinne i nic nie znaczące. A jednak… Nawet słowa „kocham cię” można rozumieć na wiele sposobów.

Zbyszka znałam niecały rok. Ale to była znajomość niezwykła. Szczera. (Ktoś określił ten typ znajomości słowami: Jeśli możesz z kimś porozmawiać o kupie, to znaczy, że zaczynacie się przyjaźnić.) Szybko skracał dystans, przekraczał granice. Może czuł, że nie ma zbyt dużo czasu? Był Głuchy, ale świetnie sobie radził z pisaniem w języku polskim. Często prowadziliśmy konwersacje na Facebooku. Wspierałam go jako tłumaczka w szpitalach, bo bywał tam częstym gościem. Zwykle potem pisał „Byłaś wspaniała. Kocham Cię bardzo.” A każdą naszą rozmowę na Fb kończył słowami: „Mocno Cię całuję”. Gorące słowa. Nie chciałam, żeby mnie aż tak mocno całował. Ale zupełnie nie wiedziałam, jak mu o tym powiedzieć. Nie wiem też, co miał na myśli. Chyba po prostu był taki mocno ekspresywny. Już się nie dowiem. Odszedł, zabierając ze sobą tę tajemnicę.

Głusi i ich sprawy wypełniają mój świat, mój czas, moje życie. Już nawet nie potrafię rozgraniczyć, co jest tylko moje, a co wynika z tego, że jestem z nimi. Myślę, że moja otwartość na inność, na inną kulturę, na inne postrzeganie świata zaczęła się właśnie od spotkania z nimi.

Otworzyli mnie na dotyk. W naszej kulturze dotyk jest ograniczany. Bo wygląda infantylnie, prostacko, zbyt poufale. Bo może być odczytany erotycznie. W tej kulturze ciągłe poklepywanie, chwytanie za ręce, przytulanie, może być odbierane jako zaskakujące. Ale Głusi są ze sobą bardzo zżyci. Stąd ta bezpośredniość. Pielęgnują przyjaźnie zawarte często w okresie szkolnym. Mają proste, można powiedzieć, dziecięce relacje. Dotykanie wynika zatem nie tylko ze specyfiki ich języka, ale także z braku dystansu, gdy są wśród swoich.


Otworzyć się na inność ... Ale nie, żeby z litości. Nie z powodu innych. Zwyczajnie, dla siebie. Bo to wzbogaca. Uświadamia, jak wiele człowiek potrafi. Jak wiele ma możliwości. Jak ciekawe rozwiązania może tworzyć. Tylko otwartość pozwala na poznanie świata. Na uznanie, że kawę można pić także z miseczki, a nie tylko z filiżanki. Że talerze i kieliszki można ustawiać na stole do góry nogami i też jest elegancko. Że można jeść owady i są podobno bardzo smaczne. Że porozumiewanie się za pomocą rąk i mimiki jest równie skuteczne i piękne jak mówienie.

Jeśli uznam inne rozwiązanie za równie wartościowe jak moje, to wcale nie oznacza, że muszę je stosować. Pozwalam jedynie, żeby ta inność istniała obok mnie. I nie oceniam jej. Nie uważam za gorszą. Nie boję się jej. Świat jest piękny dlatego, że jest tak bardzo różnorodny.


Komentarze

Popularne posty